Chciał być piłkarzem, został trenerem siatkówki. Maciej Biernat, trenerskie odkrycie roku!
– Dobry, spokojny i cierpliwy człowiek, który nikomu nie odmówi pomocy. Ale ma jeden problem... – tak o Macieju Biernacie, trenerskim odkryciu sezonu w polskie siatkówce, mówi Monika Fedusio, kapitan Grot Budowlanych Łódź.
Grot Budowlani sprawili największą sensację w obu najważniejszych ligach. Choć fazę play-off zaczęli dopiero z szóstej pozycji, zakończyła sezon na najniższym stopniu podium, eliminując po drodze Grupę Azoty Chemika Police, obrońcę mistrzowskiego tytułu. Poza tym dotarli do turnieju finałowego TAURON Pucharu Polski, w którym przegrali w półfinale z Chemikiem, a w Pucharze CEV awansowały do ćwierćfinału.
W poprzednim sezonie Grot Budowlanych prowadził Jakub Głuszak, który wrócił po kilku latach z Węgier. Po kilku słabszych meczach zrezygnował, a jego następcą został Biernat, dotychczasowy asystent. Wcześniej 31-letni szkoleniowiec przez kilka lat był statystykiem, następnie asystował Błażejowi Krzyształowiczowi. Drużyna zakończyła rozgrywki ligowe na czwartym miejscu, jednak prezes Marcin Chudzik zaufał młodemu trenerowi. Początki w ostatnich rozgrywkach były trudne - zespół się zgrywał po zmianach i stracie kilku kluczowych siatkarek. - Pracuję w Budowlanych osiem lat i w tym czasie graliśmy w Lidze Mistrzyń, ale nigdy nie rozegraliśmy 40 spotkań. W kobiecym sporcie najmniejsze detale mogą wpływać na wydarzenia. Zeszły sezon był dobrym przetarciem, ale nie spodziewałem się, że w kolejnym może być aż tak dużo trudności. Trzeba było balansować między podróżami, kontuzjami czy innymi problemami. Czasami nie mieliśmy kiedy trenować. W takiej sytuacji nie da się skopiować schematów, trzeba trafić do tych wszystkich osób w zespole. To była duża trudność - mówi Biernat. Dziękuje całemu sztabowi. - Bez nich nie udałoby się osiągnąć sukcesu - dodaje.
Biernat tłumaczy, że w klubie doskonale się uzupełniają: - Krystian Pachliński [asystent] jest realistą-pesymistą, ja jestem realistą, a prezes Marcin Chudzi optymistą, który zawsze zakłamuje rzeczywistość. Jest to mieszanka ludzi, którzy wymyślają ciśnienie, ale to działa. Na własnej skórze przekonałem się, że zaufanie przekłada się na wyniki. Jeśli nie ma wiary, zawodnicy to natychmiast wyczują. Oni muszą być przekonani, że my wierzymy, a wtedy widać efekty.
Przyznaje jednak, że trudno było wierzyć w sukces z dominującym od lat w polskiej siatkówce Chemikiem. - Gdy zaczęliśmy trzeci mecz, po wygraniu kilku piłek zobaczyłem u dziewczyn gigantyczne tąpnięcie mentalne u dziewczyn. Wtedy wiedziałem, że możemy wygrać. To było niesamowite, jak ten zespół zmieniał się na przestrzeni miesięcy - ocenia.
Na sport był skazany, bo jego ojciec był trenerem koszykarskiej Polfy Pabianice, grającej wtedy w czołówce ekstraklasy. - Pamiętam ekscytację lekką atletyką, wycinanie kuponów na plebiscyt "Przeglądu Sportowego". Mnie koszykówka nie ciągnęłą, chciałem grać w piłkę nożną. Przeszedłem nawet wstępne testy w Widzewie, ale złamałem rękę. Wtedy tata, który pracował też w szkole, powiedział, że znajomego trenera Sławomira Roberta. Trafiłem do niego i tak zostało. Długo zajmował się siatkówką plażową, dwukrotnie jako statystyk był na igrzyskach olimpijskich. To mi dziś bardzo pomaga, bo zetknąłem się z ogromnymi emocjami - mówi.
Co sprawia Biernatowi największą trudność? - Najbardziej stresują go przemowy przedmeczowe, przygotowuje się do nich. Kiedyś tak się zakręcił, że powiedział, że musimy być nieustępliwe i ustępować przeciwniczkom - wspomina Monika Fedusio. - Ale to dobry, spokojny i cierpliwy człowiek, który nikomu nie odmówi pomocy. Poza tym ogromny pracuś.
Warto dodać, że Biernat jest magistrem, ale nie wychowania fizycznego, ale ekonomii, którą ukończył na Uniwersytecie Łódzkim. I od wtorku odkryciem roku w polskiej siatkówce.
Powrót do listy