Mariusz Wlazły w Klubie 500! Kolejny rekord plusligowej legendy!
Nie ma w polskiej siatkówce ani jednego mocniejszego nazwiska, niż Mariusz Wlazły. Siatkarz, który przez wiele lat nie grał w reprezentacji, choć w Polskiej Lidze Siatkówki był najlepszy. Gdy wreszcie wrócił to został mistrzem świata, a dziś jest nie tylko najbardziej utytułowanym graczem w historii PlusLigi, ale także ma – w towarzystwie grających wciąż zawodników – najwięcej w niej występów. Dokładnie 500!
Pojawił się w Polskiej Lidze Siatkówki – wtedy najwyższa klasa rozgrywkowa w Polsce była już ligą zawodową, ale jeszcze nie nosiła nazwy PlusLiga – nieprzypadkowo, bo jako mistrz świata juniorów. W 2003 roku w Iranie prowadzona przez Ireneusza Rysia reprezentacja Polski wygrała w finale z Brazylią 3:2 i cieszyła się z tytułu najlepszej juniorskiej drużyny na świecie. W tej drużynie było kilku chłopaków, którzy zrobili naprawdę duże kariery – Mariusz Wlazły, Michał Winiarski, Marcin Możdżonek, czy Paweł Woicki. Trudno było jednak wtedy powiedzieć, że spośród tej grupy najwięcej mistrzostw kraju, najwięcej nagród indywidualnych największych imprez, będzie miał właśnie Mariusz, który w Iranie musiał rywalizować o miejsce w czołowej szóstce z Marcelem Gromadowskim. I nie zawsze tę rywalizację wygrywał.
Bełchatowianie już wcześniej zauważyli, że na zapleczu Polskiej Ligi Siatkówki jest chłopak, który się wyróżnia. Widzieli w nim talent i chcieli go sprowadzić, ale… chwilę to trwało. Mariusz trafił bowiem do Skry już w trakcie sezonu 2003/2004, a początku były naprawdę trudne. – Poziom w PLS był dużo wyższy, a ja dodatkowo musiałem przestawić się w trakcie sezonu. W pierwszym sezonie nie zdobyliśmy medalu, ale ja jestem pewien, że dla mnie to były bardzo ważne miesiące. To ten sezon i to doświadczenie zaowocowały w kolejnych latach – mówi Wlazły.
Konrad Piechocki, wtedy menadżer Skry, później jej wiceprezes, a od dziewiętnastu lat prezes bełchatowskiego klubu, prowadził negocjacje w sprawie pozyskania Wlazłego, ale przeciągały się one w nieskończoność. Siatkarz miał ważny kontrakt z klubie ze Zduńskiej Woli, a jego prezes – Przemysław Mochnik – miał przez chwilę naprawdę mocarstwowe zapędy. W końcu udało się go przekonać, by nie blokował Wlazłego w klubie, który szybko dla niego zrobi się za mały. Pomocny okazał się w tej sprawie ówczesny trener bełchatowskiej drużyny Ireneusz Mazur, który był w dobrych relacjach z szefem SPS Zduńska Wola. W końcu Wlazły mógł się spakować i przeprowadzić do Bełchatowa, a następnie zadebiutować w PLS-ie.
O początkach Wlazłego w Skrze krążą legendy – że na początku był bardzo podejrzliwie traktowany przez kolegów, że ci nawet mieli pretensje do trenera Ireneusza Mazura o wystawianie Mariusza w pierwszym składzie – ale faktem jest, że chwilę aklimatyzacja w zespole Skry mu zajęła. Gdy jednak wreszcie poczuł się pewniej pokazał, że wart był kilkumiesięcznych negocjacji i starań, by go pozyskać. Pewnie, nikt nie wiedział wtedy, że ma do czynienia z gwiazdą, która będzie miała aż tak wielki wpływ na historię klubu, ale widać było, że to może być świetny zawodnik. I był.
To Wlazły od 2004 roku prowadził bełchatowski klub do kolejnych mistrzostw Polski. Oczywiście, miał obok siebie zawodników wybitnych, całą grupę, z roku na rok coraz silniejszą, ale to on w kluczowych momentach był najważniejszy. Co kilka lat przedłużał swoje kolejne kontrakty, a liczba lat spędzona w Bełchatowie rosła i rosła. Inna sprawa, że ze względu na swoją charakterystyczną budowę potrzebował nieco bardziej indywidualnego cyklu treningowego. W Bełchatowie zgadzano się na wszystko, bo wszyscy wiedzieli, że komfort i zdrowie Mariusza Wlazłego dla tej drużyny są najważniejsze. Niemal każdego roku Wlazły miał jesienią krótką przerwę, a gdy czuł się zmęczony, to mógł nie trenować lub trenować lżej. Nieprzypadkowo – był bowiem czas, gdy zdrowie zaczęło mu szwankować, a widok cierpiącego siatkarza znoszonego na rękach przez kolegów z boiska stawał się coraz bardziej częsty. Lekarze mieli problem ze zdiagnozowaniem tych nietypowych skurczy, na linii Bełchatów i Wlazły kontra Polski Związek Piłki Siatkowej pojawiały się zgrzyty, a siatkarz rezygnował z gry w reprezentacji Polski i do niej wracał. W końcu problemy ze zdrowiem udało się przezwyciężyć, ale Wlazły z Bełchatowa nie chciał się ruszać. Grał w dobrej drużynie, zarabiał dobre pieniądze i miał komfort treningu. Nie było powodu, by porywać się na zmianę klubu, co w tamtym czasie właściwie wiązało się ze zmianą ligi, bo Skra w kraju nie miała sobie równych.
Pozycja Wlazłego w PGE Skrze rosła z każdym rokiem, ale poza Bełchatowem był problem. Fani innych drużyn często na atakującego bełchatowskiej drużyny gwizdali, obrażali go m.in. po słynnym wywiadzie, w którym skrytykował wyposażenie w sprzęt reprezentacji Polski. I choć wielu innych reprezentantów po cichu przyznawało mu rację, to nikt go publicznie nie poparł. – Gdzie masz skarpetki, hej Wlazły gdzie masz skarpetki? – w przynajmniej kilku polskich halach takim hasłem witano gracza PGE Skry. Działało to na niego, jak płachta na byka.
– Pamiętam jeden nasz mecz, gdy byliśmy w średniej formie, po mocniejszych treningach. Wyszliśmy na boisko na pewno obawiając się o wynik i nagle usłyszeliśmy ryk tłumu miejscowych kibiców w kierunku Mariusza. Spojrzałem na niego i zobaczyłem, że jest z tego powodu wściekły. I byłem już spokojny o wynik – opowiadał kiedyś Michał Winiarski.
Mariusz Wlazły do reprezentacji Polski wracał trzy razy – dwa skutecznie i jeden nie. Ten nieskuteczny nastąpił przed igrzyskami olimpijskimi w Londynie. Wlazły spotkał się z ówczesnym selekcjonerem reprezentacji Andreą Anastasim, wydawało się, że wszystko jest ustalone, ale ostatecznie powołania się nie doczekał. Wcześniej do drużyny wrócił na chwilę w 2010 roku, gdy selekcjonerem był Daniel Castellani, chwilę wcześniej jego trener klubowy z Bełchatowa. Castellani w 2010 roku razem z reprezentacją leciał do Włoch po medal mistrzostw świat – miał przecież w składzie mistrzów Europy sprzed dwunastu miesięcy wzmocnionych m.in. Mariuszem Wlazłym i Michałem Winiarskim. Niestety, nie wypaliło, a biało-czerwoni przedwcześnie wrócili do kraju. Castellani tego nie przetrzymał i stracił pracę, a jego następcą miał być Jacek Nawrocki, ówczesny trener PGE Skry. Zarząd PZPS nie zgodził się na łączenie przez Nawrockiego roli trenera w klubie i reprezentacji, Nawrocki nie chciał zostawić Skry i ostatecznie nowym selekcjonerem został Andrea Anastasi. Na dzień dobry usłyszał, że nie będzie miał do dyspozycji m.in. trzech graczy Skry – Wlazłego, Winiarskiego i Daniela Plińskiego. Z tej grupy u Anastasiego zagrał już tylko Winiarski.
Ostatni powrót Wlazłego do reprezentacji był najbardziej spektakularny. W 2014 roku trenerem reprezentacji został Stephane Antiga, jego kolega z boiska. Ba, Antiga został nazwany „trenerem narodowej zgody”, który miał sprawić, że możliwie najsilniejsza drużyna zagra na „polskich” mistrzostwach świata. I sprawił, Wlazły wrócił do reprezentacji, biało-czerwoni sięgnęli po tytuł mistrzów świata, a atakujący PGE Skry wybrany został najlepszym graczem imprezy. I zaraz po meczu finałowym ogłosił, że znów odchodzi z reprezentacji, tym razem definitywnie. To było szokujące, wydawało się, że gracz PGE Skry będzie chciał jeszcze zagrać na igrzyskach w Rio de Janeiro. Ale nie, zdecydował inaczej.
W 2020 roku nastąpiła jeszcze jedna niezwykła chwila – Mariusz Wlazły zamienił koszulkę PGE Skry Bełchatów na inną. Samo rozstanie po siedemnastu latach z PGE Skrą nie było może szokujące, bo przecież miał już wtedy niespełna 37 lat, ale fakt, że zdecydował się grać w Treflu Gdańsk – już tak. W barwach gdańskiej drużyny nie odniósł spektakularnych sukcesów, choć warto podkreślić, że Trefla przez ostatnie sezony naprawdę dobrze się ogląda. Ostatnio Mariusz przypomniał sobie grę na pozycji przyjmującego, gdy sytuacja tego wymagała. W Gdańsku czuje się świetnie, podjął studia i kształci się na psychologa, a jego starszy syn absolutnie wyróżnia się siatkarsko na tle swoich kolegów z drużyny. Jest bardzo prawdopodobne, że za kilka lat będziemy mieli w zawodowej lidze kolejnego Wlazłego! A co będzie robił Mariusz? – Mamy plan, żeby po karierze był wciąż blisko Trefla, ale nie powiem, w jakiej roli – tajemniczo zapowiada prezes gdańskiego klubu Dariusz Gadomski.
Mariusz, wielkie gratulacje. Zagrać 500 razy w PlusLidze to naprawdę coś fantastycznego i wyjątkowego!
Powrót do listy