Straszimira Simeonova: "Papa" Karpol
Nikołaja Karpola nazywały "papą". Cztery lata pod skrzydłami rosyjskiego trenera wspomina z sentymentem, a nie strachem. Rozmowa ze Straszimirą Simeonovą, środkową Chemika Police.
CHEMIK POLICE: Kim dla ciebie jest trener Karpol?
STRASZIMIRA SIMEONOVA: Chyba najbardziej legendarnym trenerem świata.
W pozytywnym znaczeniu?
STRASZIMIRA SIMEONOVA: Tak, w bardzo pozytywnym. Oczywiście, był surowy, nerwowy. Nie było taryfy ulgowej. Nie istniał taki system, w którym skoro mamy zaplanowany trening popołudniowy, to poranny musi być nieco lżejszy. U trenera Karpola takie podejście było abstrakcją.
Ile prawdy jest w tym, że jego temperament był nie do zahamowania?
STRASZIMIRA SIMEONOVA: Według mnie niewiele. Krąży sporo legend i opowieści, że to był tyran, straszny człowiek. Pracowałam z nim 4 lata. Wiele dziewczyn traktowało go jak ojca. Był taki czas, że 12 siatkarek Urałoczki, w której grałam, po sezonie w klubie jechało na zgrupowanie reprezentacji Rosji. Przebywały ze sobą i trenerem praktycznie przez cały rok. Wiele z tych dziewczyn pochodziło z małych miejscowości, z rozbitych lub niepełnych rodzin. Karpol był dla nich drugim ojcem, wychowawcą. Nie nadużywam tego stwierdzenia. Takie są fakty. Starsze dziewczyny nazywały go „papa”.
Biorąc pod uwagę sposób prowadzenia czasów w trakcie meczów, trudno jest to sobie wyobrazić. Papa Karpol?
STRASZIMIRA SIMEONOVA: Domyślam się, ale to był świetny trener i dobry człowiek. Jeśli jakaś dziewczyna miała problemy, nie wiedziała, co robić, to od razu szła do niego porozmawiać. Ciąża? Był pierwszą osobą, z którą każda dziewczyna chciała się podzielić wiadomością. Nie ze strachu, po prostu miał autorytet i lubił szczerość zawodniczek.
A wieczne krzyki?
STRASZIMIRA SIMEONOVA: Kiedyś podczas treningu trener mocno krzyczał na jedną zawodniczkę. Ta nie wytrzymała i powiedziała, że trener strasznie krzyczy. Na co on odparł: „Ja, krzyczę? Przecież ja tylko tłumaczę”. On po prostu taki był. Poza halą mentor, dobry człowiek. Kiedy zaczynał się sport, przybierał maskę bardzo surowego, ostrego. Myślę, że w dużej mierze robił to świadomie. W tamtych czasach była to forma motywacji, w wielu przypadkach skuteczna.
Czyli gdybyś usłyszała kogoś mówiącego, że trener Karpol był katem, to zaczęłabyś go bronić?
STRASZIMIRA SIMEONOVA: Na pewno.
Jak wyglądały treningi? Słyszałem o „taczkach” na rozgrzewkę, bieganiu po górach i ostrym tempie.
STRASZIMIRA SIMEONOVA: Najbardziej w pamięć zapadły mi przygotowania do sezonu. Zazwyczaj brałam udział w zgrupowaniach reprezentacji, więc udawało mi się dojechać już na późniejszy okres. Raz zdarzyło się, że byłam od początku. Całe szczęście, że ze względów organizacyjnych po dwóch tygodniach musieliśmy zmienić miejsce przygotowań, tym samym i ich specyfikę. Inaczej chyba bym nie przeżyła! 3 treningi dziennie, każdy po kilka godzin. Dużo siłowych ćwiczeń, masa biegania w lesie. To była bardzo wyczerpująca praca, ale później, w trakcie sezonu, dla zawodniczek nie było czegoś takiego jak zmęczenie.
Lata w Rosji były najtrudniejszymi w twojej karierze?
STRASZIMIRA SIMEONOVA: Zależy który okres. Rosja to przede wszystkim bardzo długie podróże. To jest chyba najbardziej uciążliwe. Później mieszkałam blisko Moskwy, podróże stały się trochę krótsze, więc i życie wyglądało lepiej.
A gdzie było ci najlepiej?
STRASZIMIRA SIMEONOVA: Najprzyjemniej wspominam Azerbejdżan. Życie tam odpowiadało mi. Wszędzie blisko, fajny zespół, z którym trzymaliśmy się razem. Rzadko przytrafia się, że drużyna co najmniej raz w tygodniu wychodzi wspólnie do restauracji. Mężowie i członkowie rodziny przychodzili na treningi. Pamiętam jedne zajęcia, to aż zaczęłyśmy się śmiać. Na trybunach było około 15 osób. Jeden dłubał w nosie, drugi nagrywał filmik, trzeci robił zdjęcia, czwarty siedział z psem na kolanach. Członkowie rodzin często nie mieli co robić, więc przychodzili na treningi. Poznali się ze sobą, zaprzyjaźnili. Każda zawodniczka znała członka rodziny koleżanki z drużyny, nigdzie indziej tego nie spotkałam. Fajne czasy.
Jak wyglądały możliwości młodej dziewczyny w latach 90-tych w Bułgarii? Pytam o siatkówkę.
STRASZIMIRA SIMEONOVA: Wtedy akurat bardzo dobrze. W latach 80 zdobywaliśmy złote medale w mistrzostwach Europy. To miało przełożenie na poziom szkolenia. Wielu trenerów kształciło się za granicą, potem sprzedawało wiedzę w Bułgarii. Kiedy zaczynałam karierę był też taki przepis, że zawodniczka do 26 roku życia nie mogła opuścić Bułgarii. Dlatego poziom ligi był silny, miałam od kogo się uczyć. Lata juniorskie spędziłam na podawaniu piłek i już to było dla mnie sporym wyróżnieniem. Potem zaczęłam uczestniczyć w treningach, chociażby zwykle przebijanie zagrywki dawało mi dużo satysfakcji. Podpatrywałam starsze koleżanki, miałam od kogo czerpać wiedzę. Dlatego start mojej kariery wcale nie był aż tak trudny, bo miałam wiele możliwości. Wydaje mi się, że gorszy poziom jest teraz. Niestety, nie rozwinęliśmy się. Zostaliśmy w tym samym miejscu lub nawet zrobiliśmy kilka kroków wstecz.
Czyli zanotowałaś łatwy start?
STRASZIMIRA SIMEONOVA: Miałam gdzie grać, z kim rywalizować i od kogo się uczyć. To bardzo ważne. Dlatego uważam, że drużyny powinny się składać z grającego trzonu oraz młodych siatkarek, które choćby tylko w treningu mogą wiele się nauczyć. Zaczęłam siatkówkę bardzo późno, bo miałam 15 lat. Wcześniej uprawiałam lekkoatletykę. Przychodzi 15-latka na trening. Jest wysoka. W głowach trenerów pojawiła się tylko jedna opcja: zróbmy z niej środkową, bo na nic innego nie wystarczy czasu. Nie wiem, czy mieli rację, ale zostałam środkową i dzięki temu, że miałam solidnych trenerów oraz starsze koleżanki z większymi umiejętnościami, to udało mi się zostać profesjonalną siatkarką.
Do Chemika dołączyłaś niedługo po przerwie związanej z narodzinami dziecka. Kiedyś czytałem wywiad z Małgorzatą Glinką-Mogentale. Powiedziała, że pierwszy dzień w siłowni po urlopie macierzyńskim był katorgą. Zrobiła dwie pompki, trzeciej nie była w stanie. Okej, później wróciła do formy i została MVP Ligi Mistrzyń, no ale to Małgorzata Glinka-Mogentale. Jak było z tobą?
STRASZIMIRA SIMEONOVA: Powrót po ciąży jest okropny. Naprawdę to masa pracy, która przynosi efekty w niezwykle wolnym tempie. Najgorsze jest to, że mózgowi wydaje się, że wie jak coś zrobić, kiedy ruszyć, kiedy skoczyć. Jednak twoje ciało jest w tak beznadziejnej formie, że nie nadąża. Nogi chodzą inaczej, są jakieś rozregulowane. Pracowałam indywidualnie z trenerami przygotowania fizycznego, żeby zdążyć na zgrupowanie reprezentacji i wziąć udział w mistrzostwach.
Zdążyłaś, ale czy byłaś gotowa?
STRASZIMIRA SIMEONOVA: (chwila zawahania) Wzięłam udział w mistrzostwach, grałam i czułam się w miarę normalnie, więc chyba byłam gotowa.
Jesteś jedyną zawodniczką Chemika, która zna trenera Abbondanzę. Pracowałaś z nim kilka lat w kadrze. My jeszcze nie zdążyliśmy go rozgryźć, a ty?
STRASZIMIRA SIMEONOVA: Znamy się chyba całkiem nieźle. To bardzo dobry trener, który potrafi wycisnąć z zespołu maksimum.
Krąży opinia, że jest surowy. Może nie na poziomie trenera Karpola, ale wciąż.
STRASZIMIRA SIMEONOVA: Surowy... chyba nie. Bardziej wymagający, czasem aż do przesady. Dla niego nie ma różnicy, czy gramy z pierwszą ekipą ligi czy ostatnią. Odprawa wideo trwa zawsze kilka godzin, choć pewnie w wielu przypadkach spokojnie wygrałoby się bez żadnej odprawy. Dla niego jednak nie istnieją półśrodki. Poza tym jest strasznie ambitny. Kiedyś miałyśmy grać z kadrą Brazylii. Wiadomo, w naszych głowach nastawienie było takie, aby zagrać swoje, zobaczymy, co będzie. W jego głowie wyglądało to inaczej. On wymagał zwycięstwa. Nie interesowało go, że Bułgaria gra z Brazylią, kadrą pełną gwiazd i znakomitych zawodniczek. Wychodzimy na parkiet i wygrywamy – taka była jego dewiza. Być może w tym szaleństwie była metoda, bo udało nam się dwukrotnie pokonać Brazylijki.
Trener Abbondanza zmienił się od czasu, kiedy ostatnio z nim pracowałaś?
STRASZIMIRA SIMEONOVA: Tak, zdecydowanie. Jest dużo spokojniejszy. Kiedyś był bardziej ekspresyjny, teraz jest spokojniejszy.
Przy linii wydaje się być wulkanem emocji.
STRASZIMIRA SIMEONOVA: To taka jego gra. Czym ważniejszy mecz, tym bardziej żyje przy linii, tym więcej emocji. Ja już do tego przywykłam, więc jego reakcje nie były dla mnie zaskoczeniem.
Jak wygląda twoja sytuacja w reprezentacji?
STRASZIMIRA SIMEONOVA: Cóż, czekam na powołanie. Jeśli tylko je dostanę, to jadę na kadrę. Chcę wziąć udział w najbliższych imprezach, bo kto wie, być może będą to ostatnie mecze w kadrze narodowej. Nie chciałabym ich przegapić. To emocje, których się nie zapomina.