Siatkarski powrót w wielkim stylu
Katarzyna Gajgał do Bielska-Białej trafiła przed dziesięcioma laty, wspólnie z kilkoma innymi siatkarkami sosnowieckiej Szkoły Mistrzostwa Sportowego. Już pierwszy rok występów utalentowanej zawodniczki w barwach bielskiego klubu przyniósł sukces w postaci brązowego medalu w ligowych rozgrywkach. Każdy kolejny trener BKS-u doceniał umiejętności środkowej, dzięki czemu stanowi ona do dziś o sile zespołu. A przecież długo nic nie zapowiadało tak udanej siatkarskiej przygody.
PlusLiga Kobiet: Od dziecka przejawiała pani zapał do sportu, ale przed siatkówką były jeszcze inne dyscypliny.
Katarzyna Gajgał: Zgadza się. Ze sportem miałam do czynienia od najmłodszych lat. Tata trenował boks, ja natomiast nigdy nie opuszczałam szkolnych zajęć sportowych. Później pojawiły się jakieś dodatkowe zajęcia, które bardzo lubiłam. Szczerze mówiąc myślałam, że zostanę dłużej przy wioślarstwie, ale tak nieszczęśliwie się złożyło, że doznałam kontuzji i przerwałam treningi. Mam również w swoim życiu epizod związany z piłką ręczną, ale we Włocławku nie było wówczas klubu w tej dyscyplinie. Później pojawił się pomysł z siatkówką i tak już zostało.
– Jakie były siatkarskie początki?
– Najzabawniejsze jest to, że nie lubiłam w ogóle tego sportu i do siatkówki trafiłam trochę przypadkowo, bo głównie ze względu na odpowiednie do tej dyscypliny warunki fizyczne. Początki wcale nie były łatwe. Nie trenowałam wcześniej w żadnym klubie i dla mnie pójście do szkoły sportowej było pewnym ryzykiem, gdyż nie miałam takiego wyszkolenia, jak inne dziewczyny.
– Trafiła pani do Szkoły Mistrzostwa Sportowego i chyba nie było tam łatwo?
– Ciężko było mi dostosować się do systemu treningów, bo dopiero tam zaczęły się dla mnie poważne zajęcia. Miałyśmy wtedy po 15 lat, byłyśmy z dala od rodziny i tego kontaktu z bliskimi brakowało. Trener Leszczyński trzymał dyscyplinę i trzeba było przystosować się do warunków. Stwierdziłam jednak, że siatkówka nie jest wcale taka zła i chodzi w niej o coś więcej, niż tylko przebijanie piłki na drugą stronę (śmiech).
– Później trafiła pani wraz z innymi koleżankami do bielskiego klubu i od razu w lidze zrobiłyście prawdziwą furorę.
– Do BKS-u ściągnął nas właśnie trener Leszczyński i bardzo szybko odniosłyśmy wielki sukces, którego zupełnie się nie spodziewałyśmy. Rozpoczynając rozgrywki liczyłyśmy się z tym, że możemy nawet opuścić jej szeregi. Nie miałyśmy przecież doświadczenia i poszczególne mecze były dla nas jedną, wielką zagadką. Z czasem było jednak coraz lepiej i nabrałyśmy pewności.
– Czy przypuszczała pani wówczas, że w Bielsku-Białej spędzi kolejne 10 lat?
– Raczej nie, bo nawet długoterminowe kontrakty podpisane przez nas nie dawały takiej pewności. Zadomowiłam się tutaj i czuje się zarówno w tym klubie, jak i mieście bardzo dobrze.
– W tym czasie było kilka sukcesów, ale też gorsze momenty w pani karierze.
– Na pewno miło wspominam wszystkie zdobyte medale w rozgrywkach ligowych oraz krajowych pucharach. Dzięki grze w bielskim zespole zaprezentowałam swoje umiejętności i otrzymałam powołanie do reprezentacji Polski. Każdy sezon zresztą przynosił mniejsze lub większe osiągnięcia. Wciąż brakuje nam jednak znaczącego osiągnięcia w europejskich pucharach.
Najgorszym momentem była na pewno kontuzja. Obawiałam się, że po zerwaniu więzadeł mogę nie wrócić już do gry. Cały sezon miałam stracony i nie wiedziałam, co będzie dalej. Wszystko na szczęście ułożyło się dobrze.
– W kadrze narodowej przeszła pani poszczególne szczeble – od kadetki do seniorki. Jak traktuje pani możliwość reprezentowania barw narodowych?
– Początkowo pełniłam najczęściej rolę rezerwowej i występowałam głównie na lewym skrzydle. Każde wyjazdy reprezentacyjne i spotkania z najlepszymi siatkarkami na świecie pozwalały na zdobycie doświadczenia. Gra w kadrze to spełnienie jednego z moich marzeń i jednocześnie duże wyróżnienie.
– Można powiedzieć, że w karierze reprezentacyjnej uczestniczyła pani w dwóch „olimpiadach”. Najpierw bowiem pojechała pani z kadrą na Uniwersjadę do Izmiru w 2005 roku. Jakie wspomnienia zachowała pani z tej imprezy?
– Niezapomniane. Zdobyłyśmy srebrny medal i cieszę się, że miałam okazję tam być. To faktycznie mniejsza olimpiada z zachowaniem wszystkich ceremonii typowych dla igrzysk. Wspaniała przygoda, możliwość poznania ludzi i zwiedzenia ciekawych miejsce – wspomnienia mam więc bardzo pozytywne.
– Wielkim sukcesem był na pewno wyjazd na Igrzyska Olimpijskie do Pekinu. Sportowo występ nie wypadł może najlepiej, ale dla pani nominacja była potwierdzeniem bardzo udanego roku.
– Każdy sportowiec marzy o występie na Igrzyskach Olimpijskich, a dla mnie sukces jest tym większy i niespodziewany, że wróciłam do siatkówki po urlopie macierzyńskim. Zawsze myślałam oglądając Igrzyska, że fajnie byłoby tam się znaleźć, zobaczyć, jak to wygląda i zagrać. Było to coś nierealnego i nie zakładałam olimpijskiego występu, tym bardziej, że wcześniej do kadry seniorskiej mnie nie powoływano. W lidze nie poszło nam najlepiej, ale znalazłam uznanie w oczach trenera i przede wszystkim dostałam duży kredyt zaufania. Chciałam po prostu wykorzystać swoją szansę.
– A jak odbiera pani nagrodę Harnasia dla najlepszego sportowca minionego roku w Bielsku-Białej?
– To kolejne zaskoczenie. Nie spodziewałam się, że zostanę uhonorowana w gronie tak wielu znakomitych sportowców. Siatkówka jednak zbliża ludzi i cieszę się, że jest coraz większe zainteresowanie tą dyscypliną. Dla mnie jest to motywacja do dalszej pracy i mam nadzieję, że nie jest to mój ostatni tak znaczący sukces.
– Zapewne ma pani inne marzenia związane ze sportową karierą?
– Oczywiście, że tak. Są marzenia o medalach w lidze, o lepszych występach na europejskich parkietach i te związane z kadrą.
– Powiedziała pani o medalach w Polsce, a co z ewentualnym wyjazdem do innego kraju? A może chciałaby pani zakończyć karierę w barwach obecnego klubu?
– Na razie jestem tutaj i skupiam się na bieżących rozgrywkach. Chcemy, aby końcówka tego sezonu była inna, niż w poprzednich rozgrywkach. Nigdy nie wiadomo natomiast, co wydarzy się w przyszłości. Jak już powiedziałam zadomowiłam się w Bielsku-Białej i jest mi tu dobrze. Po tylu latach mogę stwierdzić, że czuję się bielszczanką.
Rozmawiał: Marcin Nikiel