RetroLSK: Złoto jak pierwszy pociąg w Muszynie
Bogdan Serwiński, trener, prezes, legenda klubu z maleńkiej Muszyny opowiada o początkach i pierwszym złotym medalu Ligi Siatkówki Kobiet. – W życiu naszego miasteczka były tylko dwa wielkie wydarzenia – w 1876 roku pierwszy pociąg, który wjechał do Muszyny, a później 2006 rok i nasz tytuł mistrzowski! – śmieje się Serwiński.
LSK.PLS.PL: Jak to się stało, że licząca niespełna pięć tysięcy mieszkańców Muszyna zbudowała drużynę siatkarek, która odniosła tyle zwycięstw w LSK czy w Europie?
BOGDAN SERWIŃSKI: To była moja i mojego przyjaciela – Grzesia Jeżowskiego – duża pasja. Od tej początkowej zabawy, pracy szkoleniowej z dziećmi i młodzieżą aż po budowę czegoś, co przypominało bardziej profesjonalny sport. Oczywiście w tych pierwszych latach nikt z nas nie myślał o tym, że to wszystko sięgnie aż tak wysoko. Oczywiście sama nasza pasja na nic by się zdała, gdybyśmy nie trafili na sprzyjających ludzi, którzy reprezentowali tak duże firmy, jak Muszynianka czy Fakro. Byli w okresie rozwoju, potrzebowali reklamy poprzez sport a my ich wsparcia. Akurat to połączenie dało taką możliwość, że pięliśmy się od trzeciej ligi, aż do zawodowej ligi. W sumie nie było tutaj żadnych cudów, po prostu żmudna, uczciwa praca plus szczęście, że trafiło się w tak małej miejscowości na tak znakomitych partnerów biznesowych, z którymi mogliśmy się rozwijać.
LSK.PLS.PL: Jak trener wspomina sezon 2005/2006, pierwszy zawodowy w historii kobiecej ligi?
BOGDAN SERWIŃSKI: To był nasz trzeci sezon w elicie. Startowaliśmy z dużymi ambicjami, ale i mocnym składem. Poza trzema Złotkami Niemczyka, czyli Natalią Bamber, Mileną Rosner i Joanną Mirek, grały z nami Dorota Pykosz, Marlena Mieszała, Monika Smak, Ania Szydełko, Ewa Cabajewska. Wszystkich nie wymieniłem, lecz tak naprawdę cały skład mieliśmy bardzo ciekawy. Start w sezon mieliśmy delikatnie mówiąc słaby, lecz złożyło się na to całe zamieszanie ze „Złotkami”. Przypomnę, że w naszym kraju trochę oszaleliśmy na punkcie tych dziewczyn – mnóstwo było spotkań medialnych czy innych aktywności, które trochę rozbijały naszą sportową pracę. Dlatego zaliczyliśmy mały falstart, kończąc fazę zasadniczą na piątym miejscu. Gdy ruszyły play-offy, to pokazaliśmy klasę i jak wielu uważało, sprawiliśmy sensacje. Najpierw poradziliśmy sobie z Bielskiem, później z Kaliszem, a w wielkim finale z Piłą.
LSK.PLS.PL: Jak trener wspomina moment triumfu?
BOGDAN SERWIŃSKI: Przede wszystkim to był sezon walki, takiej jak choćby w ostatnim meczu finału. Przegrywaliśmy już z Piłą 0-2, a ostatecznie zwyciężyliśmy w tie-breaku 16:14. Co pamiętam z momentu, gdy zdobyliśmy mistrzostwo? Chwilę szalonej radości i szczęścia, to na pewno. Poza tym utkwiła mi w pamięci anegdota opowiadana przez naszych kibiców. Twierdzili oni, że w życiu naszego miasteczka były tylko dwa wielkie wydarzenia – w 1876 roku pierwszy pociąg, który wjechał do miasta a później 2006 rok i nasz tytuł mistrzowski! Cóż takiego może się zdarzyć w takich małych miasteczkach, żeby długo to pamiętać, być może jeszcze wybuch wojny.
LSK.PLS.PL: Sprawiliście wtedy ogromną sensację czy może wszystko po prostu poszło zgodnie z planem?
BOGDAN SERWIŃSKI: Powiem szczerze, gdy patrzę na to wszystko z perspektywy, bez emocji, to przecież nasz zespół był już w tamtym sezonie budowany na sukces. I mimo że wystartowaliśmy do play-off z piątego miejsca, to sięgnęliśmy po złoto, co na pewno było ewenementem. Ale marzyliśmy o sukcesie od samego początku, mieliśmy wiele wspaniałych siatkarek w drużynie, ze wspaniałymi charakterami. Było to najlepiej widać choćby w momencie, gdy na rozruchu tuż przed meczem z Bielskiej bardzo poważnej kontuzji więzadeł doznała nasza podstawowa rozgrywająca Monika Smak. Zastąpiła ją kapitalnie Ewa Cabajewska, która w play-off zrobiła furorę. Być może to na m też trochę „pomogło”, bo nikt Ewki nie znał, wcześniej cały czas rozgrywała Monika. Mimo takiego dramatu na rozruchu, zespół dał radę i grał świetnie. Oceniam, że nasz sukces nie był sensacją. I co ciekawe, wywołał różne reakcje w środowisku, czasem nawet agresję.
LSK.PLS.PL: Jak to?
BOGDAN SERWIŃSKI: Może nie tylko agresję, ale i zazdrość. Ludzie nie mogli uwierzyć, że klub z tak małego środowiska może zrobić takie rzeczy. Zachowałem sobie na pamiątkę pewien felieton z 2006 roku, w którym atakowano mnie, nas personalnie, za ten wyczyn. Był według mnie nacechowany nawet pogardą. Jak taka mała mieścina, z jakimś wiejskim nauczycielem wychowania fizycznego jako trenerem może się targnąć na mistrzostwo Polski. Akurat Kodeks Honorowy Boziewicza już nie obowiązywał, bo się skończył w 1939 roku, ale gdyby obowiązywał, warto byłoby się nim posłużyć (śmiech). Generalnie tak doczuwam po latach, że wobec nas za dużo było hejtu. Zdecydowanie za dużo.
LSK.PLS.PL: Trener się tym bardzo denerwował?
BOGDAN SERWIŃSKI: Ta cała agresja internetowa, telewizyjna, prasowa była dla mnie niezrozumiała. Akurat od 2006 roku zaczął się złoty okres naszego klubu. Wywalczyliśmy 4 mistrzostwa, 8 medali, startowaliśmy 6 razy w Lidze Mistrzyń, dwukrotnie dochodząc do drugiej fazy play-off. Mam taki niedosyt, że nie udało nam się nigdy awansować sportowo do Final Four Ligi Mistrzyń. Ale mam takie miłe wspomnienie, z edycji w 2010 roku. Dokładnie 6 stycznia graliśmy wtedy z czołowym włoskim zespołem Asystel Novara. Wygraliśmy 3:0, w setach do 14, 15 i do 9! Warto by było taki fakt przytoczyć choćby dzisiaj, chyba naszym obecnym zespołom trudno będzie powtórzyć taki wynik z Włoszkami, prawda? Graliśmy wtedy naprawdę dobrą siatkówkę i ten hejt był dla nas strasznie nieuczciwy. Ale dosyć narzekania, bo może to nas także motywowało? Jesteśmy przecież jedynym polskim klubem, który wygrał Puchar CEV. Liczyłem, że w tym roku policzanki powtórzą nasz sukces, lecz wiele wskazuje na to, że nie będzie im dane dalej grać.
LSK.PLS.PL: Jak się pan czuł z tym, że trzeba było zakończyć wielką siatkówkę w Muszynie?
BOGDAN SERWIŃSKI: Zawsze wychodziliśmy z tego, że biorąc pod uwagę nasz mały ośrodek, podstawą była solidność organizacyjno-finansowa. Gdy kończyły się możliwości, nigdy nie chcieliśmy robić czegoś, że się jakoś uda, nie realizować zobowiązań czy nawet próbować kogoś oszukać. Nie było mowy, żeby coś przesuwać, odsuwać. Mieliśmy trudny rok, gdy niespodziewanie wycofał się nasz sponsor, to razem z Grzegorzem nie braliśmy przez rok pensji, bo nie było na to funduszy. Zresztą nigdy nie pracowaliśmy za duże pieniądze, w porównaniu do innych klubów. Stanęliśmy przed decyzją, podjęliśmy racjonalną. Serce bolało, lecz wszystko rozliczyliśmy skrupulatnie, nie uciekaliśmy, nikt nie miał do nas żadnych zastrzeżeń a spółka powędrowała do Radomia.
LSK.PLS.PL: Ciągnie trenera do zawodowej siatkówki?
BOGDAN SERWIŃSKI: Miałem skomplikowany okres, jeżeli chodzi o życie rodzinne. Opiekowałem się swoją mamą. Moje serce nadal się rwie do siatkówki, nigdy nie przestało, ale dziś mam już po prostu wspaniałe wspomnienia. Szczególnie z 2006 roku, gdy nasz sport był jeszcze taki czysty, nieskażony. Później się zmienił, moim zdaniem wcale nie na korzyść.