RetroLSK: złotka napędziły ligową siatkówkę
Potęgę kobiecej siatkówki w naszym kraju budowała złota drużyna trener Andrzeja Niemczyka, która dwukrotnie zdobywała złoto mistrzostw Europy (w składzie pierwszego zawodowego mistrza – Muszynianki – były trzy mistrzynie Europy). Pod koniec września 2003 roku w Ankarze Polki po raz pierwszy zostały mistrzyniami Europy, czym zadziwiły nie tylko Stary Kontynent, ale też cały siatkarski świat. O tym triumfie opowiadał Rafał Bała, ówczesny dziennikarz „Przeglądu Sportowego”, dziś dziennikarz Polskiego Radia.
2 lata wcześniej trudno było „załatwić” Polkom lepszych sparingpartnerów niż Białoruś, Słowacja, czy egzotyczna Argentyna. Na grające w Grand Prix zespoły Niemiec, Korei Południowej albo Japonii nasze siatkarki patrzyły z zazdrością, a w mistrzostwach świata 2002 przegrywały z Greczynkami…
Pamiętam jak dziś gorący, czerwcowy wieczór z 2002 roku, kiedy - prowadzona przez trenera Zbigniewa Krzyżanowskiego - drużyna pokonała Niemki 3:0 w kwalifikacjach do mistrzostw Europy. Do siatkarek i dziennikarzy po meczu w Dessau podszedł uśmiechnięty od ucha do ucha, elegancki pan. Miał niespełna 60 lat i ogromne doświadczenie trenerskie. To był Andrzej Niemczyk, od prawie ćwierćwiecza „na wygnaniu” w Niemczech i Turcji. Czy wtedy spodziewał się, że kilka miesięcy później odbierze telefon i usłyszy: „Andrzej, pomożesz?”.
Zbigniew Krzyżanowski zrezygnował z prowadzenia kadry, a jego miejsce zajął Niemczyk. Skrzyknął doświadczone zawodniczki (m.in. Dorotę Świeniewicz, Magdę Śliwę i swoją córkę - Gosię) i dokończył udane eliminacje.
Na finały do Turcji jechał jak do siebie. Tam przecież prowadził Vakifbank i Eczacibasi, stając na podium Pucharu Europy. Drużyna była ciekawa. Połączenie doświadczenia (wspomniane Śliwa, Niemczyk, Świeniewicz, czy Gosia Glinka) z młodością (21-letnia Agata Mróz, 20-letnia Kasia Skowrońska, czy 17-letnia medalistka MŚ juniorek, Anna Podolec). Czołową postacią tej ekipy była Asia Mirek. I to właśnie ona dała swoim koleżankom wielki impuls. Niestety, sama musiała czym prędzej wracać do Polski. Chodzi o zerwanie więzadeł w kolanie pod koniec rozgrzewki przed pierwszym meczem w Antalyi. Ze ściany monumentalnej hali siatkarkom przyglądał się 5-metrowy Mustafa Kemal Ataturk, gdy Iza Bełcik posłała piłkę do Asi. Ta źle postawiła nogę spadając na parkiet i skręciła kolano. W polskiej ekipie zapanowała konsternacja. Kto zastąpi jedną z najlepiej punktujących polskich siatkarek w starciu z silna Holandią? Na boisku w to miejsce pojawiła się Gosia Niemczyk. Bardzo ważny mecz, wygrany przez Polki 3:2.
Później były kolejne triumfy: nad Ukrainą i Bułgarią, porażka z Włoszkami i przypieczętowanie awansu do półfinału zwycięstwem nad Czeszkami. Ale tak naprawdę drogę do najlepszej czwórki utorowały Polkom Bułgarki, pokonując Włoszki 3:2. I to w jednym z najdziwniejszych meczów jakie widziałem. Po 2,5 godziny gry belgijski sędzia Johan Callens odgwizdał koniec spotkania. Jego zdaniem, Antonina Zetowa zaatakowała w aut i dała zwycięstwo Italii. Bułgarki były załamane, Włoszki szczęśliwe. Wtedy jednak asystent Callensa, Turek Nihat Ermihan podszedł do Belga i oznajmił mu, że piłka musnęła palce włoskiej blokującej. Nie pamiętam dokładnie, czy chodziło o Piccinini, czy Rinieri. W każdym razie powtórek wideo nie było, a Callens uwierzył Ermihanowi na słowo. Wznowił grę, a po chwili Bułgaria wygrała tie break 19:17! Tym razem to Włoszki utonęły we łzach. Mistrzynie świata nie zdobędą medalu mistrzostw Europy!
Tego wieczora wracałem do małego hoteliku, oddalonego od hali o około 8 kilometrów, jak zwykle urokliwą plażą Antalyi. Byłem uradowany i oszołomiony. Jutro trzeba się zbierać w drogę do Ankary! 10 godzin autobusem, a na miejscu szansa na pierwszy w historii polskiej żeńskiej siatkówki medal mistrzostw Europy. Atmosfera w ekipie wspaniała, bo przecież dziewczyny już nic nie musiały. Plan wykonały w 120 procentach, choć pojawiła się okazja do wykonania 200 procent normy. W półfinale trafiały przecież na Niemki, które w kwalifikacjach do tego turnieju bez problemu pokonały.
I znów gigantyczny wizerunek Ataturka, omiatającego spojrzeniem siatkarki ze ściany hali jego imienia. 9 lat później, gdy w Ankarze rozgrywano turniej kwalifikacyjny do igrzysk (ale już w innej, nowoczesnej hali), odwiedziłem ten obiekt. Opustoszały, ciemny, trochę przerażający. Z tym samym, ogromnym portretem „Ojca Turków”. Wróciły wspomnienia półfinału, w którym Gosia Glinka zdobyła 41 punktów. – Nie miałam jakiegoś specjalnego nakazu grania wszystkiego do Gosi. Po prostu widziałam, że ma swój dzień i dziwne byłoby, gdybyśmy tego nie wykorzystały – wspomina tamten dzień Magda Śliwa, najlepsza rozgrywająca tych mistrzostw. Mistrzostw, w których podczas gry o medale siatkarki nie miały odpowiedniego miejsca do rozgrzewki! Widok rozgrzewających się w korytarzu przed finałem Polek był trochę śmieszny i bardzo dziwny. Prawie tak dziwny, jak płynące z hali kłęby dymu papierosowego. Wtedy w Turcji na trybunach można było palić!
Do historii przeszła opowieść Izy Bełcik, jak to zapomniała butów na mecz finałowy. W wyścig z czasem taksówką ruszył do hotelu kierownik reprezentacji Polski, Krzysztof Turowski, który zdążył Izie dostarczyć odpowiednie obuwie. Zresztą, kilka godzin później po wygranym z Turcją 3:0 finale Krzysztof „załatwił” Polkom szybki transport do hotelu autokarem z eskortą policji na sygnale. Świętowanie w hotelowym pokoju, 2-3 godziny snu i poranny wyjazd na lotnisko. A w kraju radość, ale i niedowierzanie. Jak to się stało? Niemczyka nazywano raz szarlatanem, innym razem cudotwórcą. To wtedy po raz pierwszy pojawił się w stosunku do polskich siatkarek termin „Złotka”. Mniej życzliwi wskazywali na to, że Polkom sprzyjało w Turcji szczęście i że będzie im trudno znaleźć się w czołówce w kolejnych mistrzostwach. Tymczasem one 2 lata później w Zagrzebiu powtórzyły sukces, tym razem pokonując w finale Włoszki. Ale wtedy były już ograne na międzynarodowej arenie. Miały za sobą występy w Grand Prix, w Pucharze Świata, czy prestiżowym turnieju w Montreux. Posmakowały zwycięstw nad Rosją, Stanami Zjednoczonymi, czy Japonią.
Ich kariery potoczyły się różnie, ale wiele z nich wykorzystało szansę. Dziś na boiskach pozostały jeszcze dwie z tamtego składu - Ania Miros (wtedy Podolec) i Kasia Skowrońska-Dolata. Agata Mróz i Andrzej Niemczyk nie żyją. Niektóre „Złotka” spełniały się jako trenerki (Magda Śliwa), w pracy z młodzieżą (Dominika Leśniewicz, Dorota Świeniewicz, Asia Mirek, Gosia Glinka, Masza Liktoras). Gosia Niemczyk wybrała politykę, a Ola Jagieło pracę w BKS-ie Bielsko-Biała. Wszystkie łączą miłe wspomnienia i jak najbardziej słuszne poczucie, że dla polskiej siatkówki zrobiły coś wyjątkowego.
Rafał Bała jest znawcą i komentatorem siatkówki oraz lekkoatletyki. Dla Polskiego Radia relacjonował najważniejsze wydarzenia sportowe m.in. igrzyska olimpijskie w Londynie. Jest jednym z prowadzących „Kronikę Sportową” w radiowej Jedynce. Rafał Bała jest autorem książki o Kamili Skolimowskiej, zmarłej przed czterema laty mistrzyni olimpijskiej w rzucie młotem.
Wcześniej pracował w „Przeglądzie Sportowym”. w którym obok lekkoatletyki, specjalizował się w kobiecej siatkówce, będąc świadkiem wszystkich jej największych sukcesów w XXI wieku.