RetroLSK (2014/15): chciałam zakończyć karierę triumfem w domu
Małgorzata Glinka-Mogentale, legenda polskiej kobiecej siatkówki ostatnie dwa sezony w karierze zagrała w ORLEN lidze, w barwach Chemika Police. Jak jedna z najlepszych siatkarek świata ostatniej dekady porównuje to, co zastała u nas, z tym co obserwowała ligach włoskiej czy tureckiej? Z legendą rozmawialiśmy w 2015 roku.
LSK.PLS.PL: Gdy wyjeżdżała pani z Polski w 1999 roku to dlatego, że warunki w lidze były kiepskie i chciała pani poznać włoski profesjonalizm?
MAŁGORZATA GLINKA-MOGENTALE: Nie, już w moich czasach miałyśmy niezłe warunki. Pamiętam, że na mecze busem jeździło się w czasach młodzieżowych, w Skrze, nie było wtedy żadnych pieniędzy, a sporym wydarzeniem było, gdy udało się we własnym zakresie załatwić prawdziwe buty do siatkówki. To była radość, choć buty nie miały nic wspólnego z nowoczesnym obuwiem, w którym dziś gra się na co dzień. Ale to wszystko nie było ważne, byłyśmy zdrowymi dziewczynami, które skakały przez płotki, biegały po górach, grały na cemencie. Nie wiem, może kto przeżył tamte lata był dobrze zahartowany i później dawał radę? Sama się czasem zastanawiam, jak to wszystko się poukładało, że grałam tyle lat. Może właśnie z powodu, że na początku ciężko pracowałam.
LSK.PLS.PL: Skoro w polskich klubach elity było przed laty nieźle pod względem organizacji, to dlaczego pani wyjechała? Z powodu zarobków?
MAŁGORZATA GLINKA-MOGENTALE: Mogę mówić tylko za kluby, w których ja występowałam, w nich faktycznie niczego nam nie brakowało. Dlaczego wyjechałam? To nie pieniądze były kluczowe, bo na początku, po wyjeździe do Włoch tak naprawdę zarabiałam trochę mniej niż w Polsce. Wyemigrowałam do Włoch, bo to było moje marzenie. Serie A była najmocniejsza na świecie i bardzo chciałam się w niej znaleźć, uczyć się od najlepszych trenerów i zawodniczek. Od dziecka zawsze marzyłam o zagraniu choć jednego sezonu w Italii. Udało się i to był dla mnie zaszczyt.
LSK.PLS.PL: A jaka była ORLEN Liga po pani powrocie po kilkunastu latach?
MAŁGORZATA GLINKA-MOGENTALE: Nie mam możliwości za dużego porównania, bo zagrałam tylko w Chemiku, który był specyficznie budowany, szybko awansował do ekstraklasy i jeszcze szybciej budował swoją potęgę. Było na początku parę braków organizacyjnych, ale to w takiej sytuacji naturalna sprawa. Miałyśmy jednak wszystko, czego potrzebowałyśmy, nie było żadnych problemów. W ostatnim sezonie Chemik był już perfekcyjnie zorganizowany i to absolutna światowa czołówka. W Policach szybko budowano potęgę, dlatego też ciśnienie było spore. Wiedziałam, że także z moim powrotem do Polski wiąże się nadzieje i że będą spore oczekiwania. Sezon był przyjemny, ale na pewno nie łatwy.
LSK.PLS.PL: Wszyscy patrzyli na panią i oczekiwali kosmicznej formy?
MAŁGORZATA GLINKA-MOGENTALE: Wiadomo, gdzieś z tyłu głowy była myśl, że zawsze byłam kluczową zawodniczką w drużynach, że moja obecność w zespole oznaczała, że będziemy walczyć o najwyższe cele. I tak samo miało być w Policach, gdzie po raz kolejny chciałam się wywiązać z takiego zadania. Nie było łatwo, szczególnie na początku. Pamiętam dokładnie swój pierwszy mecz w Chemiku, wydawało mi się, że wszyscy przyszli zobaczyć, jak gram. Poczułam się, jak to się mówi, niczym małpa w cyrku. I nie podołałam, stres mnie zżarł, zagrałam tak, jakbym dawno nie miała już do czynienia z siatkówką, co mi się od dawna nie zdarzało. Widocznie za bardzo chciałam, ale sama zresztą nie wiem, bo przecież już nie miałam powodów, by musieć coś komuś czy sobie udowadniać. Ale miałam takie wrażenie, że ludzie nie akceptują u mnie popełniania błędów. A w sumie byłam po sezonie, w którym wygrałam wszystko, 49 meczów pod rząd, byłam częścią prawdziwego dream teamu. ORLEN Liga i nowe miejsce to była dla mnie głęboka woda, bo przecież z tureckim zespołem wygrałyśmy każdy mecz w całym roku i ustanowiłyśmy rekord, którego pewnie nikt długo nie pobije. W Polsce musiałam się szybko zaaklimatyzować do zupełnie nowego miejsca. Pomogło mi to, że czułam się znowu w domu, łatwiej było mi się na co dzień porozumiewać, wszystkie bieżące sprawy załatwiałam od ręki, a za granicą nie było to takie oczywiste.
LSK.PLS.PL: Mogła pani wrócić do Polski wcześniej?
MAŁGORZATA GLINKA-MOGENTALE: Patrząc wstecz, to nigdy nie zamieniłabym tych lat spędzonych poza Polską, bo dały mi one bardzo dużo. A ja mogłam chociaż trochę oddać za to polskim kibicom, wróciłam na ostatnie dwa sezony w karierze i się im choć trochę zaprezentowałam. Nie wiem, jak wypadłam w ich oczach, ale mam nadzieję że pozytywnie. Zakończyłam karierę w domu, triumfem, mam nadzieję, że będziecie mnie wspominać pozytywnie, jako zawodniczkę, która wniosła coś do Chemika Police.
LSK.PLS.PL: Na co pani zwróciła uwagę po powrocie do kraju. Co się zmieniło w Polsce?
MAŁGORZATA GLINKA-MOGENTALE: Na pewno zmieniła się komunikacja, drogi. Kiedyś było zupełnie inaczej. Niestety nie pogoda... Wcześniej starałam się wybierać ciepłe, słoneczne miejsca, gdzie byli przemili ludzie. Temperatura zawsze na plusie, mnóstwo słońca, więc pewnie trochę pomarudzę na nasz klimat, który jest ciężki.
LSK.PLS.PL: Miała pani taki pomysł, by po zakończeniu kariery mieszkać gdzie indziej niż w Polsce?
MAŁGORZATA GLINKA-MOGENTALE: Próby były, gdy byłam w szóstym miesiącu ciąży, mieliśmy dom w Hiszpanii, mąż miał pracę, ale po prostu stchórzyłam. Nie wyobrażałam sobie rodzenia bez wsparcia rodziny, przerosło mnie to wszystko. Jakby nie było niemal całe sportowe życie spędziłam poza ojczyzną i już mi jej brakowało. Jaka by ta nasza Polska nie była, bez względu na to, ile jej jeszcze brakuje pod względem np. opieki socjalnej w porównaniu choćby do Niemiec. Widzę to najlepiej po moich rodzicach, którzy nie mają komfortu jak ludzie za granicą, nie mają takiego dostępu do lekarzy. I to, przyznaję mnie przeraża. Ale wróciłam, bo tu jest moje miejsce, a mam to szczęście, że mój mąż potrafi się zaadaptować w każdym miejscu. Jestem szczęściarą, bo nie nalegał, żebyśmy wracali do Włoch gotować makaron (śmiech). Wróciłam ze względu na rodzinę, moi rodzice nie będą coraz młodsi. Ja jestem czuła na rozłąkę. Jestem z dziada pradziada warszawianką i to miasto jest moim miejscem. Przyznaję jednak, że czasami brakuje mi Włoch, tamtej rodziny, która też jest przecież wspaniała. Szkoda, że córka nie ma częstego kontaktu z włoskimi dziadkami.