Raul Lozano: nie zmienia się żony z powodu skarg dzieci
- Nie zmienia się żony tylko dlatego, że dzieci się skarżą na mamusię - tak Raul Lozano mówi o relacjach między kierownictwem federacji (klubu), a trenerem i zawodnikami oraz zawodniczkami. - Trzeba w ciągu sezonu pokazać, że to małżeństwo jest zgodne - mówi były trener męskiej reprezentacji.
orlen.pl: Polski Związek Piłki Siatkowej finalizuje rozmowy z kandydatami na trenera reprezentacji kobiet. Pan również starał się o to stanowisko. Co Pana zdaniem należy zmienić w żeńskiej siatkówce?
Raul Lozano: Uważam, że nie ma wcale dużej ilości zmian do wprowadzenia. Są to są raczej szczegóły, które trzeba do siebie dopasować. Zawsze celem nadrzędnym jest skompletowanie drużyny najmocniejszej z możliwych. To ostatnio się nie udawało, bo wiele zawodniczek odmawiało gry w reprezentacji. Należy zrobić tak, żeby dziewczyny miały czas i ochotę grać w reprezentacji, żeby chciały do niej przynależeć i czuły się jej częścią.
- Skoro zawodniczki wielokrotnie odmawiały gry w kadrze, to jak je do niej namówić w tym sezonie?
- Trzeba przedstawić im wiarygodny program, który przekona je, że powołanie do kadry jest ważne także dla nich i, że im przyniesie wymierne korzyści. Oczywiście dziewczyny podpisują kontrakty z klubami, ale jeżeli zgodzą się na grę w reprezentacji i tam będą odnosić sukcesy, to wzrośnie ich prestiż, a co za tym idzie, poprawią się ich kontrakty. Poza tym, uważam, że kobiety powinny mieć takie same warunki pracy i wobec nich powinny być stawiane podobne wymagania, co w przypadku męskiej kadry. Oczywiście reprezentacja żeńska musi pokazać, że jest w stanie dorównać reprezentacji męskiej.
- Czy Pana żeńska siatkówka ma szansę być tak samo popularna jak męska?
- Uważam, że potencjał siatkówki żeńskiej, jest wyższy niż męskiej ponieważ nie musi ona współzawodniczyć z innymi dyscyplinami – ani z piłką nożną, ani z piłką ręczną ani z koszykówką. Trzeba wyciągnąć młode talenty, które można ukierunkować na grę w siatkówkę. Teraz są trzy potęgi siatkarskie – pierwsza Brazylia, druga Rosja i USA – te drużyny mają silne reprezentacje zarówno męskie jak i żeńskie. Czwarta może być Polska. Moim zdaniem, reprezentacja kobiet ma możliwości, by być w światowej czwórce - jeśli tego dokona, będzie można prosić o zrównanie warunków pracy kobiet i mężczyzn.
- Na ostatnim etapie wyłaniania trenera reprezentacji PZPS prowadził rozmowy z dwoma kandydatami: Jackiem Nawrockim i Massimo Barbolinim. Pierwszy z nich jest nam znany z prowadzenia PGE Skry Bełchatów i kadr młodzieżwych. A jak Pan oceni włoskiego szkoleniowca?
- Znam Massimo. To doskonały szkoleniowiec i dobra alternatywa. Ma duże doświadczenie w siatkówce żeńskiej, co na pewno będzie pomocne. Jednak uważam, że Nawrocki, również reprezentuje sobą wysoki poziom siatkówki, co było widać, kiedy prowadził Skrę Bełchatów z którą osiągał wiele sukcesów.
- Jacek Nawrocki, raczej współpracował z mężczyznami. Praca z żeńską kadrą, będzie dla niego nowością. Jaką widzi Pan różnicę w pracy z kobietami i z mężczyznami?
- Widzę jedną główną różnicę. Kobiety mogą mieć więcej problemów związanych z domem, a przede wszystkim z dziećmi. Moim zdaniem, zupełnie naturalne jest, że to dziecko jest ważniejsze niż kariera. Wierzę, że ciężko jest kobiecie zostawić je na ponad dwadzieścia dni – bo mama ma mundial czy olimpiadę – i to trzeba zrozumieć. Trzeba być bardziej elastycznym i rozróżniać przypadek zawodniczki-panny od zawodniczki-matki dwójki dzieci. Innych różnic w tej chwili nie widzę. Zarówno u mężczyzn jak i u kobiet występują jakieś konflikty, ale powinno je się rozwiązywać za zamkniętymi drzwiami. Drużyna żeńska, gra z drużynami kobiecymi, więc jeśli pojawiają się jakieś problemy z racji płci, to na pewno mają je też Brazylijki, Rosjanki i inne ekipy (śmiech). Kluczem na rozwiązanie problemów jest jasne wyznaczenie celów drużyny, które będą ważniejsze niż cele prywatne.
- Złote czasy dla kobiecej siatkówki to treningi pod okiem Andrzeja Niemczyka. Po nim było jeszcze sześciu trenerów. Czy Pana zadaniem częste zmiany selekcjonerów są dobrym rozwiązaniem?
- Powoływanie jakiegoś trenera, jest podobne do wpłacania pieniędzy na fundusz inwestycyjny. Żaden fundusz, nie gwarantuje wysokiego oprocentowania w ciągu roku, a jeżeli je daje, to jest to ogromnie ryzykowne (śmiech). Praca trenera zawsze przynosi efekty, ale dopiero po pewnym czasie. Często jak trener wygrywa to jest Bogiem, a jak przegra trzy mecze pod rząd to dziękuje się mu za współpracę. Ani nie jest takim fenomenem jak wygrywa, ani nie jest taką katastrofą jak przegrywa. Związek musi wykazać się cierpliwością, żeby te efekty dostrzec i powinien umożliwić trenerowi rozwinięcie się razem z drużyną. Jeśli widać, że ta inwestycja nie ma szans by przynieść jakiekolwiek korzyści, to dopiero wówczas trzeba z niej zrezygnować.
- Jaki czas powinien dostać trener, żeby można było ocenić czy jego praca przynosi efekty?
- Moim zdaniem trener powinien mieć 2-3 lata pracy i jeśli widzimy, że nie wpłynął on dobrze na zespół, że drużyna się nie rozwija, to faktycznie trzeba go zmienić. Ale powinno się mu dać jakiś okres czasu. Problem zmiany trenerów nie dotyczy wyłącznie siatkówki, ale jest powszechny również w innych dyscyplinach, a przede wszystkim w futbolu. Często zmienia się trenera, bo zawodnicy w szatni się na niego skarżą. Ja często porównuje futbol czy siatkówkę do małżeństwa. Zarządzający klubem i trener powinni być jak małżeństwo, a zawodnicy jak dzieci. Ja nie zmieniam żony, bo moje dzieci się skarżą! (śmiech). Moim zdaniem, trzeba w ciągu sezonu pokazać, że to małżeństwo jest zgodne.