Przyjechał do Debby i Caroline
W miniony weekend Muszynę odwiedził selekcjoner reprezentacji Holandii, Avital Selinger. Holender mówi o różnicach w podejściu do siatkówki w Holandii i w Polsce. Tłumaczy, dlaczego Holandia powinna brać przykład z Polski. Opowiada o swoich polskich korzeniach, a wreszcie zdradza, dlaczego polscy trenerzy nie robią kariery zagranicą.
- Jaki jest główny cel pana wizyty w Polsce?
- Przyjechałem odwiedzić Debby i Caroline, sprawdzić jak sobie radzą w klubie i przedyskutować sprawy związane z nadchodzącym sezonem reprezentacyjnym. Do lata pozostało już niewiele czasu.
- To normalne, że trener reprezentacji odwiedza w klubach swoje zawodniczki?
- Odwiedzam wszystkie moje zawodniczki. W ubiegłym tygodniu byłem we Włoszech, teraz jestem w Polsce. W przyszłym tygodniu lecę do Japonii, gdzie gra Chaine Stealens. W zimie staram się co najmniej raz odwiedzać każdą z reprezentantek. Rozmawiamy, sprawdzam jak sobie radzą na treningach i czy wszystko w porządku.
- Oglądał pan zaledwie dwa treningi. Na ich podstawie chyba trudno ocenić dyspozycję zawodniczek...
- W zasadzie przyjechałem zobaczyć jak grają. Niestety mecz został przesunięty, a ja nie byłem w stanie zmienić rezerwacji biletów lotniczych (mecz z Organiką pierwotnie miał być rozegrany w weekend). Zwykle sprawdzam terminarz i na tej podstawie wybieram terminy wizyt w kolejnych klubach, u kolejnych zawodniczek. Oczywiście widziałem wszystkie mecze Muszyny w Lidze Mistrzyń. To jednak nie to samo, co oglądanie spotkań na żywo. Tym razem muszę się jednak zadowolić treningami.
- Jak zatem oceniłby pan mecze Banku BPS Fakro w Lidze Mistrzyń?
- Uważam, że zespół z Muszyny zaprezentował się bardzo dobrze. Pokonanie Villa Cortese to na pewno świetny wynik. W dwumeczu z Rabitą momentami szanse były wyrównane. Wydaje mi się, że zadecydowały końcówki, w których Polkom zwycięstwo za każdym razem wymykało się z rąk. Drużyna z Baku była chyba jednak silniejsza.
- Proszę o szczerą odpowiedź: Jaka była pana pierwsza myśl kiedy okazało się, że Debby i Caroline zagrają w polskim klubie?
- Dla mnie ważne jest to, że zawodniczki zdobywają doświadczenie w meczach o najwyższe cele. W Polsce są świetne warunki do gry w siatkówkę na wysokim poziomie. Są siatkarskie tradycje, zarówno u mężczyzn jak i kobiet. Jest zainteresowanie mediów i kibiców, no i są odpowiednie pieniądze. Dzięki temu tutaj można grać profesjonalnie w siatkówkę. Co sobie wtedy pomyślałem? Ucieszyłem się.
- Polska siatkówka słynie głównie z reprezentacji. Miał pan wcześniej kontakt z polskimi zespołami ligowymi?
- Jako trener klubowy miałem kilka razu okazję przyjeżdżać do Polski. Pamiętam mecze w Bielsku-Białej i w Kaliszu.
- Nie miał pan wiele czasu i możliwości analizy treningów, dlatego trudno prosić o wskazanie głównych różnic w podejściu do szkolenia w Polsce i Holandii. Po pierwszych tygodniach zawodniczki zwracały jednak uwagę na różną długość i częstotliwość treningów. Z czego ona wynika?
- Rzeczywiście ciężko wskazać różnice. Pewnie kiedy dłużej porozmawiam z Debby i Caroline zauważymy jakieś - teraz widziałem tylko krótkie zajęcia tuż przed meczem ligowym. Co do długości treningów - to nie tak. Wszystko wynika z logistyki. W Holandii jest nieco inaczej niż w większych krajach, gdzie zawodniczki - szczególnie te młodsze - przyjeżdżają na stałe do ośrodków treningowych. Nasze siatkarki zwykle dojeżdżają z domów, więc podróż zabiera im nieco czasu. Dlatego czasem decydujemy się na dłuższe, pojedyncze zajęcia. Jednak kiedy jest okazja i czas to trenujemy dwa, a nawet trzy razy dziennie.
- Różnice w przygotowaniu poszczególnych zawodniczek to chyba norma w Holandii? Większość reprezentantek gra poza granicami kraju.
- Musisz zrozumieć nasz system szkolenia. Wszystkie holenderskie zawodniczki, zanim jeszcze rozjadą się do zagranicznych lig, trenują przynajmniej cztery lata razem w jednym klubie. Od 2004 do 2008 roku trenowaliśmy razem w Holandii w Amstelven. Po tych czterech latach połowa zawodniczek opuściła Holandię żeby zdobywać doświadczenie zagranicą. Ja zostałem z drugą, młodszą połową i dalej trenujemy w Holandii tworząc kolejną grupę. W ten sposób połowa narodowej reprezentacji na co dzień znajduje się pod moją opieką w Holandii, a reszta zdobywa doświadczenie w klubach na całym świecie.
- Ta połowa trenująca w Holandii nie rozgrywa wielu meczów o stawkę. To nie problem?
- Dlaczego ma to być problem? Mistrzostwa Świata zakończyły się w listopadzie. Większość sportowców - nie ważne czy to lekkoatleci, łyżwiarze czy kolarze - ogranicza swoje występy tylko do dwóch, trzech miesięcy w roku. Z kolei piłkarze czy siatkarze trenują i występują przez cały rok. Z fizjologicznego punktu widzenia utrzymywanie wysokiego poziomu w każdym momencie takiego sezonu jest niemożliwe. Dlatego niektóre moje zawodniczki rezygnują z gry w zagranicznych klubach, trenując umiejętności czysto siatkarskie. Pracujemy nad poprawą konkretnych elementów wyszkolenia - czy to wyskok, czy kondycja. Dzięki temu mam pewność, że te siatkarki będą przygotowane na sto procent w sezonie reprezentacyjnym.
- Tyle o Holandii. Jakie są pana generalne spostrzeżenia na temat polskiej siatkówki?
- Zawsze kiedy jadę do Polski wiem, z czym mogę się spotkać. Jesteście krajem o bogatej siatkarskiej tradycji i sporo wiecie o siatkówce. Ta dyscyplina jest tu nie tylko rozpoznawalna ale też popularna. Wiele klubów specjalizuje się tutaj w siatkówce. Dla kontrastu w Holandii, kiedy kończę swój trening natychmiast wchodzą koszykarze, potem piłkarze, a na koniec piłkarze ręczni. Na boiskach mamy wiele linii, a hale są wyposażone w nadmiar sprzętów do różnych dyscyplin. W Polsce jest inaczej, dlatego chciałbym wasze rozwiązania wprowadzać u siebie i nad tym pracuję.
- Dobrze zrozumiałem? Siatkówka w Polsce jest wzorem dla Holandii?
- Siatkówka w Polsce zdecydowanie nas wyprzedza. Nie myślę w tym momencie o sile poszczególnych drużyn, ale o organizacji i pozycji dyscypliny w waszym kraju.
- Skąd wynika ta różnica?
- Jak to skąd? Tradycja i kultura. Kiedy w Holandii grano amatorsko, w Polsce była już profesjonalna siatkówka. W 1976 roku Wagner zdobywał złoty medal na Igrzyskach w Montrealu. Nasza narodowa reprezentacja pierwszy złoty medal wywalczyła w 1996. Myślę, że dzieli nas właśnie 20 lat.
- Wymienił pan dawne sukcesy Polski i aktualniejsze zwycięstwa Holandii. Nie jest przypadkiem tak, że poziom siatkówki w tych krajach zdecydowanie się wyrównał?
- Nie ma sensu wymieniać sukcesów polskiej i holenderskiej siatkówki. Dla potwierdzenia moich słów zapytam retorycznie: skąd ja znam siatkówkę? Od ojca, który pochodzi z Polski. Cała moja rodzina pochodzi zresztą z Polski. Babcia urodziła się w Sosnowcu, dziadek w Krakowie, a ojciec również w Krakowie. Z kolei rodzina ze strony mamy pochodzi z Lwowa, skąd wyemigrowali przed II wojną światową. Myślę więc, że moje spojrzenie na siatkówkę ma swoje korzenie na wschodzie Europy. Nie tylko zresztą moje, wielu uznanych trenerów z krajów zachodniej Europy to emigranci z Rosji, Bułgarii czy terenów dzisiejszych Czech i Słowacji.
- Wspomniał pan o polskich korzeniach nie mogę więc nie zapytać: Potrafi pan powiedzieć coś po polsku?
- Tak. Mój ojciec miał na imię Leon. Teraz nazywa się Arie, ale pamiętam że babcia zawsze mówiła: Leon chodź tutaj! (powiedziane po polsku) To zresztą nie jedyne związki z Polską w moim życiu. W domu jadłem polskie potrawy i dorastałem pod ogromnym wpływem polskiej kultury i w polskiej mentalności. Nie miałem o tym pojęcia do momentu, kiedy po raz pierwszy nie przyjechałem do Polski. Wtedy od razu zauważyłem, że takie same śniadania robiła moja babcia, a w domu w ten sam sposób piliśmy herbatę. Pewnie trudno ci to zrozumieć, ale Holendrzy nie piją herbaty tak jak wy i tak często jak wy.