Nie mamy dwóch lewych rąk
Dwa mecze wygrały W PlusLidze Kobiet siatkarki SSK Calisia Kalisz i w obu statuetkę dla MVP wręczono Annie Woźniakowskiej. Wychowanka MKS Calisii od początku wierna jest kaliskiej siatkówce, chociaż miała propozycje przejścia do innych klubów.
PlusLiga Kobiet: Dlaczego nie zdecydowała się Pani na zmianę barw klubowych?
Anna Woźniakowska: Wielokrotnie prowadzono ze mną rozmowy i namawiano do gry w innych zespołach, ale przecież to właśnie w Kaliszu odnosiłam swoje największe sukcesy, tutaj siatkówka stała na wysokim poziomie, tutaj mam wielu przyjaciół i sympatyków, dlatego zawsze odmawiałam.
- Jednak decyzja o grze w SSK Calisia w sezonie 2008/9 zapadła w ostatniej chwili.
- To prawda. Byłam bliska wyjazdu z Kalisza i kraju. Mój narzeczony, Dominik Witczak, jest reprezentantem ZAKSY Kędzierzyn-Koźle, dlatego zastanawiałam się długo, czy nie przenieść się do czeskiego Prostejova, dokąd przeszła moja klubowa koleżanka, Milada Spalova. Wtedy dzieliłaby mnie i Dominika znacznie mniejsza odległość. Nie dawał mi jednak spokoju fakt, że kaliski zespół opuszcza tyle zawodniczek. Czułam się związana z kaliską siatkówką i chociaż życie osobiste jest dla mnie bardzo ważne, podjęłam taką, a nie inną decyzję. Był to obopólny wybór wraz z Magdaleną Godos.
- Dominik, jeśli tylko pozwala mu na to czas, wspiera Panią podczas ligowych spotkań. Tak było w miniony poniedziałek, kiedy to Calisia zmierzyła się z Gedanią Żukowo.
- Jego obecność jest dla mnie w takich sytuacjach bardzo ważna, motywuje mnie do gry, pomaga w trudnych momentach. Nie ukrywam, że również stresuję się przed jego występami. Dominik jest siatkarzem, któremu gra sprawia przyjemność, wykorzystał szansę i potwierdził swoje umiejętności, chociażby w ostatnim spotkaniu z AZS Olsztyn.
- Dobiega końca pierwsza runda rozgrywek PlusLigi Kobiet. Zespół SSK Calisii odniósł dwa zwycięstwa, ale była szansa na więcej wygranych.
- Oczywiście. W tie breaku mogłyśmy na swoją korzyść rozstrzygnąć wyniki spotkań w Białymstoku czy Dąbrowie Górniczej. Brakowało nam jednak zgrania. W tak wąskim składzie nie mamy możliwości wypracowania podczas treningów sytuacji boiskowych. Rozegrałyśmy zbyt mało spotkań, jednak z meczu na mecz jest coraz lepiej. Wygrałyśmy w konfrontacjach z zespołami, z którymi musiałyśmy wygrać, poza pierwszą z mielecką Stalą.
- W meczu z Gedanią kaliszanki schodziły w każdym secie na drugą przerwę techniczną ze stratą punktową, a pomimo tego wygrały trzy partie. W końcówkach, jak widać, jest lepiej, co wcześniej zawodziło.
- Coraz lepiej zaczyna funkcjonować ten fragment gry, ale gdybyśmy zmierzyły się z przeciwniczkami z wyższej półki, te mogłyby nie dać sobie wydrzeć wygranej. Szczęście nam dopisało, nie sposób jednak zaprzeczyć, że gramy coraz lepiej z najlepszymi. Jesteśmy w stanie wygrywać mecze o wysoką stawkę, nie mamy przecież dwóch lewych rąk, a każda z nas dysponuje dużymi indywidualnymi umiejętnościami.
- Czy spostrzega Pani mniejsze zainteresowanie siatkówką w Kaliszu w związku z dotychczasowymi wynikami zespołu SSK Calisia?
- Na pewno na trybunach hali, mogącej pomieścić ponad trzy tysiące widzów, zasiada mniej widzów niż w poprzednich sezonach, ale nadal siatkówka jest dyscypliną, cieszącą się największym zainteresowaniem w moim mieście. Serdecznie dziękuję w imieniu całego zespołu, że nie odwrócił się od nas Klub Kibica i pozostał z zespołem Calisii na dobre i na złe. To dla nas bardzo ważne wsparcie, pozwalające wierzyć w kolejne sukcesy.
- Była Pani reprezentantką kadr młodzieżowych, zdobywając między innymi złoty medal mistrzostw Europy kadetek. Znalazła się Pani również w kręgu zainteresowań Marco Bonnity przed wyjazdem na igrzyska w Pekinie. Czy po zgrupowaniu w Szczyrku pozostał niedosyt?
- Nie liczyłam, że znajdę się w reprezentacji olimpijskiej, chociaż trener był zadowolony z mojej postawy i podkreślał to rozmowach ze mną. Nie byłam rozczarowana. Do Pekinu nie wyjechałam, a ze swoich dotychczasowych sukcesów za najważniejszy uważam tytuł mistrzyni Polski, wywalczony w zespole, prowadzonym przez Alojzego Świderka.