Mistrzyni Małgorzata w szkole przyszłych mistrzyń
Przy okazji wyjazdu na mecz ligowy do Dąbrowy Górniczej, Małgorzata Glinka-Mogentale, siatkarka Chemika Police, zboczyła nieco z trasy i udała się w krótką, sentymentalną podróż do Szczyrku.
Tam w przeszłości, podczas zgrupowań reprezentacji Polski w różnych kategoriach wiekowych spędziła wiele czasu. W Szczyrku miała umówione spotkanie z uczennicami Szkoły Mistrzostwa Sportowego oraz reprezentantkami Polski juniorek, które rozgrywają tam właśnie turniej eliminacyjny do mistrzostw świata.
- Gdyby tak zliczyć wszystkie moje dni w Szczyrku, uzbierało by się… wiele miesięcy, a gdyby i te zsumować, to może i w latach trzeba by liczyć. To był naprawdę fajny czas, wśród dobrych ludzi – wspominała „Maggie” podczas podróży. – Tu jest restauracja, do której wyskakiwałyśmy, aby podjeść coś, nazwijmy to, niezbyt dobrego jak dla diety sportowca – wracały wspomnienia, gdy zza szyby samochodu oglądała dobrze znane sobie miejsca.
Nastroje wśród gospodarzy były wspaniałe, bo reprezentantki Polski w bardzo ważnym meczu turnieju, z trudnym przeciwnikiem – Holandią, wygrały 3:0. Młode siatkarki, będąc u progu kariery, mogły więc na swoje konto zapisać mały sukces. Ale zaraz po uzasadnionej radości ze zwycięstwa usiadły wraz z koleżankami ze szkoły w jednej z sal, by przerobić lekcję sięgania po najwyższe zaszczyty i laury od grającej ciągle legendy polskiej siatkówki.
Najpierw był powrót do czasów szkoły podstawowej, kiedy zrodziła się pasja i miłość do siatkówki, do gry w warszawskiej Skrze i powołań do reprezentacji.
- Miałam 15 lat, kiedy trafiłam do kadry. To był zaszczyt, nikt nie oglądał się na jakiekolwiek korzyści. Grało się i z pokorą dawało z siebie wszystko – mówiła mistrzyni do uczennic ze szkoły przyszłych mistrzyń w Szczyrku.
Sporo miejsca w wypowiedzi na początku spotkania poświęciła najważniejszej decyzji w sportowej karierze i życiu prywatnym, jaką było podpisanie kontraktu z włoską Vicenzą oraz wyjazd z kraju.
- Miałam 19 lat, a włoska liga była w siatkówce tym, co amerykańska NBA w koszykówce. Chciałam bardzo tam grać i się rozwijać. Poza tym manager zapytał mnie, czy chcę być przez dalsze lata kariery „Gosią”, czy „Glinką”? To dodatkowo mnie zmotywowało. Byłam jednak rozdarta wewnętrznie, miałam chłopaka, przyjaciół. Wszyscy, na czele z rodzicami, musieli to akceptować. Przyjaźnie przeżyły, trwają do dziś. Ale wtedy nie zadawałam sobie sprawy, jaką cenę przyjdzie mi za to zapłacić. Pracowałam bardzo ciężko, jako zawodniczka z innego kraju, jako Polka musiałam udowadniać swoją wartość bardziej, niż kto inny. Pochwały i nagrody były… właściwie ich nie było dla mnie. Ale nie żałuję tej decyzji, tak jaki innych, pozostałych w moim życiu – kontynuowała „Maggie”. Opowieść Małgorzaty Glinki-Mogentale o karierze, o najważniejszych wydarzeniach w jej sportowym i osobistym życiu była długa, pasjonująca i zarazem szczera. Mówiła prosto, dobitnie, jak to czyni na co dzień. Tak było też podczas odpowiedzi na pytania zadawane przez młode siatkarki. Padło z sali np. takie: ile trzeba stracić, żeby zyskać?
- Takie myślenie jest bez sensu, ja nigdy tak nie kalkulowałam. Siatkówka jest moją pasją, moim życiem. Wszystko co robiłam to po to, aby być jeszcze lepszą, aby zdobywać kolejne sukcesy. Przynajmniej ja jestem taka, że nie lubię przegrywać, kocham wygrywać. Poświęcałam się pracy nie przeliczając mojego angażowania – odpowiadała „Maggie”.
Pytano także o radzenie sobie z rozłąką z najbliższymi, ze stresem startowym o pozasportowe pasje, o godzenie sportu z nauką, o znajomość języków obcych, a nawet o dietę. Niektóre, szczere odpowiedzi mistrzyni pozostaną tylko pomiędzy uczestnikami spotkania.
Nie obyło się bez nawiązania do spektakularnych osiągnięć Małgorzaty Glinki-Mogentale, jak chociażby zdobycie 41 punktów w meczu półfinałowym Mistrzostw Europy w 2003 roku z Niemcami czy niebywałej serii ponad 70 zwycięstw Vakifbanku Stambuł, w którym grała.
- Och, miłe wspomnienia, wtedy tak naprawdę mnie zauważono – mówiła z uśmiechem pani Małgorzata. – Z kolei Vakifbank Stambuł to był prawdziwy dream team stworzony do walki i zwyciężania, choć jak w każdym zespole zdarzały się zgrzyty. Normalne było na treningach, że piłka nie spadała na parkiet przez kilka minut gry. Teraz jestem w Chemiku Police, który także nie przegrywa w lidze już od ponad roku. To jest to, co lubię.
Kolejne pytania dotyczyły motywacji do podejmowania ciągłych wyzwań, a także o momenty zwątpienia czy rezygnacji, co przydarza się nie tylko sportowcom. Receptą pani Małgorzaty na takie sytuacje jest, jak mówiła, boisko i gra w ukochaną siatkówkę, która powoduje, że budzi się w niej duch, pasja zwyciężania, sięgania po kolejny cel.
Spotkanie twarzą w twarz z Małgorzatą Glinką-Mogentale było dla wielu uczennic Szkoły Mistrzostwa Sportowego PZPS w Szczyrku dużym przeżyciem.
- Oczywiście jestem fanką Małgorzaty Glinki, jest dla mnie sportowym autorytetem – stwierdziła Aleksandra Dutka z Andrychowa, uczennica II klasy Gimnazjum. - Staram się oglądać wszystkie mecze Chemika Police i podziwiam jej grę. Siatkówka dla mnie, tak jak dla niej, jest wielką miłością i wyborem na całe życie. Marzę o takich sukcesach jakie ona osiągnęła. Na razie moim sukcesem jest to, że dostała się do tej szkoły. Jeśli będę ciężko pracowała, na pewno osiągnięcia się pojawią – dodała młoda siatkarka.
Olivia Różańska dzieciństwo spędziła we Francji, teraz uszy się w pierwszej klasie liceum w Szczyrku. Małgorzatę Glinkę-Mogentale, jak przyznała w rozmowie, na własne oczy widziała po raz pierwszy, ale opowiadali jej o niej rodzice, oglądała i podziwiała jej grę w telewizji.
- Małgorzata Glinka jest moim idolem – przyznała na koniec Olivia, deklarując jednocześnie zamiar ciężkiej pracy pod przyszłe sukcesy.
Na koniec spotkania były kwiaty, prezenty, autografy i wspólne zdjęcia.
„Maggie” obeszła jeszcze znane sobie miejsca. Zajrzała m.in. do jadalni i kuchni, gdzie spotkała znane sobie panie z obsługi. Ze wszystkimi serdecznie się wyściskała i zmęczona, ale zadowolona z tej sentymentalnej podróży ruszyła w dalszą drogę do Dąbrowy Górniczej na sobotni mecz.