Mistrzowski set z Marką KRISPOL: Jovana Brakocević-Canzian włączyła „tryb bestia”!
To było prawdziwe święto kobiecej ligowej siatkówki. Pełna hala, kapitalny doping i niesamowite emocje w pięciosetowym boju w finale TAURON Pucharu Polski, którego sponsorem jest Marka KRISPOL. Grupa Azoty Chemik Police sięgnął po dziesiąty Puchar Polski w historii klubu, a zespół do triumfu poprowadziła niewiarygodnie grająca Jovana Brakocević-Canzian. Gwiazda opowiada nam o swoim serbskim charakterze i „trybie bestia”, który włącza w najważniejszych momentach. O jej sile przekonały się w emocjonującym finale siatkarki ŁKS-u Commercon Łódź.
Gdy patrzyło się na pani grę w trakcie wielkiego finału TAURON Pucharu Polski odnosiło się wrażenie, że to zupełnie inna Jovana niż ta, którą można spotkać poza boiskiem. W trakcie meczu była pani niezwykle agresywna, zdeterminowana i cały czas starała się nakręcać swój zespół do walki. Jak się włącza „tryb bestia”?
Jovana Brakocević-Canzian: To prawda, że jestem zupełnie inną osobą na boisku i poza nim. W normalnym życiu w ogóle nie zachowuję się tak, jak w trakcie meczów. Zawsze tak uważałam, że najwyższy stopień agresji, sportowego pobudzenia jest potrzebny tylko w trakcie grania, poza rywalizacją raczej nie przyniósłby żadnych korzyści. W najważniejszych momentach, meczach o trofea, musisz potrafić wyzwolić z siebie agresję i determinację, to one prowadzą do gry na maksymalnych obrotach. Gram już wiele lat, zebrałam mnóstwo doświadczeń i wiem, kiedy moim zadaniem jest nie tylko gra, lecz danie przykładu zespołowi, pokazanie zadziorności, charakteru. W moim podejściu nie jest możliwe zaakceptowanie porażki i tylko czekanie na ostatni gwizdek, jeśli w meczu ci nie idzie. Nie ma takiej opcji!
W finale w Nysie, mimo że przegrywałyście już 0:2 z ŁKS-em Commerceon Łódź pani nie zaakceptowała możliwej porażki i nie pozwoliła, by cały zespól się z nią pogodził.
Jovana Brakocević-Canzian: Moim zdaniem jako zespół, ale i każda z zawodniczek z osobna, mamy spory potencjał, więc nie ma mowy, żeby się poddawać po dwóch przegranych setach. Po prostu nie akceptuję zastoju na boisku i dlatego reagowałam tak, jak reagowałam.
„Tryb bestia” i ciągłe pobudzanie koleżanek były konieczne do wygranej?
Jovana Brakocević-Canzian: Chyba nikt nie podejmuje działań, jeśli nie uważa, że są konieczne i mogą przynieść zespołowi korzyść. Nakręcenie w tym finale wyszło z samego środka mojego serca, chciałam jak najlepiej. Wydaje mi się, że to był dobry wybór, bo dziewczyny zareagowały w znakomity sposób. Zaczęłyśmy grać w taki sposób, w jaki powinnyśmy od samego początku. Czułam, że zespół pozytywnie zareagował na moją postawę. Bardzo im dziękuję, bo to pokazuje, że we mnie wierzą, że mam ich zaufanie, co jest dla mnie bardzo ważne. Jestem szczęśliwa z tego, w jaki sposób zagrałyśmy dalszą część meczu.
W niektórych momentach finału to wcale nie trener Radosław Wodziński przemawiał w przerwach do zespołu, a robiła to pani. Widać, że oboje potraficie współpracować i darzycie się wielkim zaufaniem. Była pani w finale niczym asystent trenera?
Jovana Brakocević-Canzian: Nie ma żadnego znaczenia, jak to będziemy nazywać. Myślę, że od dawna to działa w taki sposób, że jeśli czujesz że masz coś do przekazania drużynie, chcesz coś powiedzieć, a twoim zdaniem może to nam pomóc, to powinnaś to zrobić. Chodzi o skutek, nie jest ważne czy spróbuje pomóc trener, czy jedna z nas. Jesteśmy jedną drużyną. Grałam już w innych zespołach, gdzie w trudnych momentach głos zabierali kapitanowie, liderzy czy najstarsi zawodnicy, to jest normalne w naszym sporcie. Nauczyłam się przez te wszystkie lata, że w wyjątkowych okolicznościach to także moje zadanie, by spróbować pomóc drużynie, nie tylko atakując na boisku. Chcę podkreślić, że w żaden sposób nie jest to przejmowanie pracy naszego trenera czy wchodzenie w czyjeś kompetencje, po prostu byłam tam, żeby pomóc. Trener chyba sam to zauważył, bo na chwilę się wycofał w tym momencie, a później wkroczył do akcji i dalej działał według swojego planu. Cieszę się, że to nam się tak udało, bo to też wymaga charakteru, żeby pozwalać na takie sytuacje. Naprawdę chciałam tylko tego, co najlepsze dla zespołu i choć to może brzydko zabrzmi, chciałam to osiągnąć bez względu na wszystko dookoła.
W finale była pani nie tylko motywatorem, ale i liderem sportowym. Grała pani znakomity mecz, dobyła 32 punkty przy ponad 50-procentowej skuteczności ataku!
Jovana Brakocević-Canzian: Wreszcie całkiem nieźle się czułam, bo w ostatnich dniach nie było idealnie ze zdrowiem. Nie mogłam w ostatnim tygodniu normalnie trenować, bo coś mi się zablokowało w odcinku szyjnym kręgosłupa, ale w niedzielę było lepiej. Najwyraźniej pragnienie sukcesu zrekompensowało braki w zdrowiu. Czasem nawet będąc w najlepszej kondycji nie uda ci się zagrać dobrego meczu, jesteśmy tylko ludźmi. Mam już za sobą tyle spotkań, tyle różnych urazów i kłopotów, że po prostu umiem się z tym pogodzić i postarać się grać najlepiej, jak będę w stanie.
Jak to możliwe, że po tylu latach gry na najwyższym poziomie nadal ma pani w sobie tyle ochoty do wygrywania?
Jovana Brakocević-Canzian: Jeśli ją stracę, natychmiast zakończę karierę! Oczywiście może być mnóstwo innych powodów, że skończę z zawodową siatkówką, lecz dopóki gram, zawsze będę miała ochotę na sukces. Moja forma, zachowanie, waleczność to sposób na odpłacenie się za kontrakt, który wypłaca mi klub, a poza tym moja wizytówka, nazwisko na które pracowałam tyle lat. Takie podejście to dla mnie normalność.
Zespołowi bardzo pomogła Natalia Mędrzyk, która weszła z ławki rezerwowych i tak naprawdę po przerwie macierzyńskiej zagrała pierwszy ważny mecz.
Jovana Brakocević-Canzian: Jestem z niej bardzo dumna! Weszła na boisko z ławki, świetnie wykonała swoją robotę. A to nie było łatwe, bo musiała zachować spokój i zrobić wszystko w najlepszy sposób. Zespół czuł, że Natalia może nam pomóc w ważnym momencie, a ona pokazała swoje oddanie drużynie. Nie robiła niczego na pokaz, a dokładnie to, czego się od niej oczekiwało, w kluczowym momencie. Wniosła na boisko spokój, sporo pozytywnych myśli i także dzięki niej wygrałyśmy. Może imponować, że potrafiła zaakceptować swoją nową rolę po powrocie i zagrać super wtedy, kiedy jej najbardziej potrzebowałyśmy. Też jestem mamą i wiem, jak trudno wrócić po przerwie macierzyńskiej, jestem bardzo dumna z tego, jak Natalia zagrała.
Teraz czas na kolejne mistrzostwo Polski?
Jovana Brakocević-Canzian: Oczywiście, że to jest nasz następny cel, nie może by inaczej. Nie spoczniemy i nie będziemy patrzeć, co zrobią rywalki, zaczynamy walkę od nowa, by kolejne trofeum wróciło z nami do domu.
Zawziętość, nieustępliwość, wola walki to cechy, które wyniosła pani z ojczyzny?
Jovana Brakocević-Canzian: Jestem Serbką i dużo z tych cech zaszczepiono mi w domu. Od dziecka zawsze miałam coś wspólnego ze sportem, rywalizacją, można więc powiedzieć, że to całe moje życie. Serbia ma wspaniałe drużyny narodowe niemal we wszystkich sportach, wystarczy spojrzeć na naszych zawodników i zawodniczki, by dojrzeć ogień w ich oczach, wszyscy go mamy. On ciągle pcha mnie do stawania się lepszą zawodniczką, nawet jeśli coś mi się zblokowało czy coś mnie boli. To nasza serbska specjalność.
Powrót do listy