Milena Stacchiotti: Magda Śliwa uczy mnie robić na drutach
Tauron MKS Dąbrowa Górnicza podobnie jak kilka innych drużyn ORLEN Ligi gra dwukrotnie w tygodniu. Najpierw jest spotkanie w krajowej ekstraklasie, następnie w europejskich pucharach. O sposobach motywacji, długich godzinach spędzonych w podróży oraz swojej nowej roli w drużynie opowiedziała Włoszka Milena Stacchiotti, jedna z podopiecznych trenera Waldemara Kawki.
Orlen-liga.pl: — Czego by nie powiedzieć o meczu z Budowlanymi Łódź, niezłe z was wojowniczki. Taki powrót to z pewnością nie jest łatwa sprawa, czym się motywowałyście?
Milena Stacchiotti: — Trudno powiedzieć. Na pewno wiemy, że możemy grać bardzo dobrze i jesteśmy silnym zespołem. Musimy po prostu chcieć grać. Kiedy tak jest, wszystko się zmienia i zaczynamy narzucać swój styl. Wtedy wszystko wychodzi nam lepiej i jesteśmy niebezpieczne dla każdego przeciwnika. W lidze jest wiele mocnych drużyn, ale my wiemy, że jeśli gramy swoje, nie musimy się nikogo obawiać. I tylko o to chodzi. Zawsze oczekuje się od nas, że zagramy najlepiej jak potrafimy. To trudne, jesteśmy przecież tylko ludźmi. Czasem zaczynamy dobrze, a czasami nie. Najważniejsze jest, nawet jeśli nie mamy dobrego dnia, aby starać się grać jak najlepiej i próbować wygrać.
— Zgadzam się. Może też na gorszy początek tego meczu w waszym wykonaniu wpłynęło zmęczenie ostatnimi spotkaniami nie tylko w ORLEN Lidze, ale i Lidze Mistrzyń. Z pewnością jesteście zmęczone, a we wtorek miałyście kolejny ważny pojedynek w LM.
— Tak, to rzeczywiście męczące. Do Turcji wyjechałyśmy z samego rana w niedzielę i już same te podróże nas wyczerpują.
— Właśnie: podróże. Przeczytałam w jednym z włoskich internetowych magazynów siatkarskich twoją „pocztówkę z Polski”, choć może bardziej był to list. Napisałaś tam, że po przyjeździe do naszego kraju najtrudniej było ci przywyknąć do podróżowania. Czy coś się zmieniło od tamtego czasu? Nastąpiła jakaś poprawa?
— Tak, zdecydowanie. Na początku wszystko było dla mnie takie nowe i trudno było mi znaleźć sposób na radzenie sobie z długimi podróżami, sposób na to, jak się nimi nie męczyć. Teraz jest już w porządku. Podczas nich, nawet jeśli są naprawdę długie, przeważnie oglądam filmy, rozmawiam z koleżankami, a nawet… robię na drutach. (śmiech)
— Naprawdę?
— Tak. (śmiech) Dzięki mojej nauczycielce Madzi (mowa o Magdzie Śliwie — przyp. red.) uczę się tej sztuki i w ten sposób spędzam czas w autokarze. Jestem bardzo podekscytowana, ponieważ przygotowuję przy okazji prezenty świąteczne dla mojej rodziny. Właściwie jedynym minusem tych długich podróży jest to, że nie wpływają one zbyt dobrze na ciało. Po meczu w Łodzi wracamy do domu i od razu musimy się pakować do wyjazdu do Turcji. Spędzimy bardzo dużo czasu w autokarze i samolocie, to nie jest łatwe. Ale taką mamy pracę, a poza tym to ogromna przyjemność grać w Lidze Mistrzyń.
— A jak ci się gra jako libero? Występujesz na tej pozycji już od jakiegoś czasu. Czujesz, że robisz postępy?
— Na początku wszystko było dla mnie takie dziwne. Przyszłam do klubu jako środkowa, ale później podjęto decyzję, że pomogę drużynie jako libero, ponieważ Krysia (Strasz — przyp. red.) ma problemy zdrowotne i potrzebuje czasu, by wyzdrowieć. Staram się po prostu spisywać jak najlepiej. Myślę, że z każdym krokiem jest coraz lepiej. Każdy kolejny mecz jest dla mnie łatwiejszy pod tym względem i cieszę się, że mogę pomóc. Nie wiem jednak, czy chciałabym kontynuować swoją karierę jako libero. To duża zmiana, przejść z roli skrzydłowej czy środkowej do czystej defensywy, ale czerpię z tego satysfakcję i jeśli zespół potrzebuje mnie w roli libero, to nią będę. Lubię grać, tak ogólnie, ale mam nadzieję, że wrócę na bardziej ofensywną pozycję. Albo nie wiem, zostanę zawodniczką uniwersalną! (śmiech)
— Mam jeszcze jedno pytanie, które możesz uznać za śmieszne, ale nie mogę się powstrzymać przed zadaniem go. Jako jeden z nielicznych zespołów w lidze gracie w spódniczkach. Nie zamierzam pytać czy są wygodniejsze od spodenek. Zastanawia mnie raczej czy nie uważasz, że te spódniczki pogłębiają stereotypy dotyczące kobiecej siatkówki, którą niektórzy koniecznie chcą traktować jak konkurs piękności?
— Cóż, sama nie wiem. Dla mnie była to po prostu kolejna nowa i dziwna rzecz. We Włoszech nie ma takich trendów. Kiedy w klubie zapadła decyzja, że będziemy grać w spódniczkach, moja reakcja brzmiała mniej więcej tak: „CO? Nie, nie wierzę w to!” (śmiech). Pierwszy mecz był trudny — wiesz, chodziło o kwestię przyzwyczajania się. Jestem sportsmenką i my raczej nie mamy okazji do tego, żeby na boisku mieć na sobie coś bardziej eleganckiego. Zresztą nawet poza nim zazwyczaj wszystko kręci się wokół wygody: nosimy jeansy, t-shirty itd. Dobrze jest jednak od czasu do czasu się wystroić: założyć sukienkę i buty na wysokim obcasie. Tak więc te spódniczki są dla mnie po prostu sposobem na podkreślenie naszej kobiecości. Początki były naprawdę dziwne, w ogóle tego nie rozumiałam, ale teraz jest całkiem miło. To, w jaki sposób je nosimy nie jest złe czy krępujące. Dla publiczności też jest dobrze zobaczyć coś innego. To nowość, ale nie ma w niej nic złego dla kobiet-sportowców. Nie powinnyśmy w ogóle myśleć o tym, że gramy w spódniczkach, tylko po prostu skupić się na grze.