Lorenzo Micelli: dobry poziom włoskich trenerów
O nowym sezonie, rywalizacji z Chemikiem Police, problemach naszej reprezentacji, redaktor Rafał Rusiecki z Dziennika Bałtyckiego rozmawiał z trenerem PGE Atomu Trefla Sopot, Lorenzo Micellim.
- Przyjechał Pan do ERGO ARENY, aby pracować w klubie, mniej więcej w tym samym czasie co Andrea Anastasi. Jak Pan uważa, skąd to zaufanie do włoskiej myśli szkoleniowej?
Lorenzo Micelli: Poziom włoskich trenerów, tak generalnie, jest dobry. Wielu Włochów pracuje w liczących się klubach i ligach w Europie. Odnosimy sukcesy w Lidze Mistrzów i mniejszych rangą pucharach. To mnie oczywiście cieszy. To zaufanie wynika także z przeszłości. We Włoszech też zaufaliśmy 30, 40 lat temu trenerom z Brazylii czy Argentyny. Myślę, że w pracy nad danymi statystycznymi jesteśmy nawet od nich lepsi.
- Trzyma się Pan razem z Anastasim? Spędzacie wolny czas wspólnie?
- W tym tygodniu spotkaliśmy się na typowym włoskim obiedzie. Do tej pory mijaliśmy się tylko w rozjazdach. Każdy z nas był zbyt mocno zapracowany.
- Pracuje Pan z sopockim zespołem już kilka tygodni. Co można powiedzieć o jego potencjale?
- Najważniejsze jest to, że pozwolono mi wybrać zawodniczki. Znalazły się więc tutaj siatkarki, które chciałem mieć w drużynie. Nie jesteśmy oczywiście klubem tureckim czy azerskim, który wydaje milion euro na transfery. Budżet był ograniczony. Ale to dobrze, bo wówczas potrzeba odpowiedniego planu. Skład musi być budowany przyszłościowo, a nie wymieniany co sezon. Skupiamy się na serwisie, grze blokiem i obronie. Mamy wysokie siatkarki, które w tych elementach się sprawdzają. Jest co udoskonalać, bo chociażby w ataku każda zawodniczka lubi mieć wystawioną piłkę inaczej. Po dwóch turniejach w Belgii i w Szamotułach mogę powiedzieć, że zmierzamy w dobrym kierunku. Przez cały czas staram się uświadomić siatkarkom, że nie mogą zmieniać swojej postawy. Możemy pracować ciężej, coś w treningach zmieniać, ale zawsze muszą być nastawione na zwycięstwo. Do tej pory pokazały mi, że są waleczne.
- Do tej pory pracował Pan w bardzo bogatych klubach, które było stać na każdą siatkarkę.
- To prawda. Teraz nie było trudno. Zawodniczki wiedziały, że przychodzą do dobrze zorganizowanego klubu i że wspólnie będziemy przykładać się do treningów. Moim zdaniem, na budżet, jakim dysponowaliśmy, ściągnęliśmy najlepsze siatkarki. Stało się tak, ponieważ względy finansowe nie były dla nich najważniejsze. Ja sam zawsze decydowałem się na pracę w konkretnym miejscu ze względu na ciekawy plan, a nie wysokość wypłaty. Jestem trenerem 20 lat i nie interesuje mnie to, aby zainkasować kontrakt i po roku wyjechać. Zawsze byłem gdzieś przez trzy, cztery lata.