Kożuch: jesteśmy jednością, ale poza boiskiem
We wtorek jako pierwsze rozpoczną walkę o Final Four Ligi Mistrzyń. Ale z prawdziwych czempionek mają coraz mniej. Asystel Nowara od miesiąca nie wygrał w Serie A1. W niedzielę trudno było liczyć na przełamanie. Scavilini Pesaro zwyciężyło 3:1. W gwiazdorskim Asystelu coś szwankuje. Ale tylko na boisku.
- Jesteśmy bardzo fajną drużyną. Dużo robimy razem - opowiada płynną polszczyzną pochodząca znad Wisły Małgorzata Kożuch. Niemiecka atakująca rok temu w barwach Asystelu wywalczyła wicemistrzostwo Włoch. W tym sezonie jej zespół zajmuje dopiero ósme miejsce w tabeli Seria A1. Z Pucharu Włoch odpadł w ćwierćfinale, a ostatnie spotkanie w Italii (oprócz meczów Ligi Mistrzyń) wygrał 31-go stycznia.
- Miałyśmy dużo problemów - powiedziała. - Nie ważne, że jesteśmy indywidualnie dobre - musimy grać razem, stworzyć zespół. Do tej pory przytrafiało nam się za dużo błędów w meczu. Liga włoska ma na tyle wysoki poziom, że nie można grać słabo i wygrywać. Trzeba zawsze prezentować najwyższy poziom, atakować na sto procent, żeby zdobyć punkt, wygrywać akcję. Mam nadzieję, że w play off gra nam się ułoży.
Trudno zrozumieć problemy zespołu. Poza boiskiem dziewczyny tworzą zgarną grupę koleżanek - przynajmniej tak twierdzi Kożuch. - Jeśli mamy następny dzień wolny, to wieczór spędzamy razem. Idziemy na obiad, na kolację, napić się gdzieś, na zakupy. Zawsze coś zmieniamy. Cieszę się bardzo, bo we Włoszech nie zawsze trafia się na taką drużynę. W poprzednim zespole (Unicom Starker Kerakoll Sassuolo, w ubiegłym roku w Serie A1 - przyp. red.) byłyśmy podzielone na jakieś trzy grupy. Nie byłyśmy taką jednością - dodaje.
W Nowarze Kożuch czuje się bardzo dobrze. Choć w porównaniu do rodzinnego Hamburga to zaledwie małe miasteczko (ok. 100 tys.). - Tutaj można znaleźć wszystko, co się chce. Jeśli jednak ma się jakieś większe oczekiwania, to zawsze można pojechać do Turynu albo Mediolanu, który w końcu jest stolicą mody. Czasem jeździmy tam z dziewczynami na zakupy powiedziała.
Ale początki - bywa - są trudne. Tak też było gdy młoda, wówczas 21-letnia zawodniczka wyjechała do Włochy. - Na początku było ciężko, bo nie znałam języka. Ale mimo to bardzo się cieszyłam, że trafiłam do do tego kraju. Czuję się tu bardzo dobrze - powiedziała.
Może tylko na myśl o wynikach nieco gorzej. Te jak na razie rozczarowują. I nawet talizmany nie są w stanie pomóc. Choć niosą siły z aż trzech różnych źródeł. W srebrnym zamykanym serduszku - zdjęcia rodziców: „mamusia i tatuś” - czule nazywa ich siatkarka. Medalik z Japonii - ma być źródłem dobrej energii. Na dokładkę - wisiorek od kibica. - Jak przegrywałyśmy mecz, to podszedł, dał mi go i powiedział „weź - to przyniesie ci szczęście.” Rzeczywiście następny mecz wygrałyśmy i od tego czasu zawsze go noszę - powiedziała.
Jak widać, nie zawsze działa. Wtedy na osłodę najlepsze byłoby ptasie mleczko - podstawowa pamiątka z Polski. Zaraz obok… kiełbasy krakowskiej. - Bardzo mi smakuje polskie jedzenie. Nawet w hotelu. To coś innego niż włoska czy niemiecka kuchnia - przypomina mi dzieciństwo - dodaje.
Kożuch urodziła się w Niemczech. Jednak jako dziecko wielokrotnie odwiedzała rodzinę w Polsce. W jej domu rządzą polskie zwyczaje i język. Stąd tak świetna znajomość polskiego. - Jako mała dziewczynka przez parę lat chodziłam też do szkółki polskiej. Co tydzień miałam godzinne lekcje. Potem nie była już na to czasu. Ale najbardziej pomogło mi to, że w domu rozmawiamy po polsku - powiedziała.
Często o siatkówce. Nią trudnili się wszyscy Kożuchowie. - W siatkówkę grała cała rodzina: tatuś, mamusia i obie siostry. Dzięki nim kocham ten sport - mówi Małgorzata Kożuch. Z wzajemnością. Kożuch to utalentowana, dynamiczna i perspektywiczna siatkarka. Wybrano ją najlepiej punktującą zawodniczką mistrzostw Europy w Polsce. Z reprezentacją Niemiec zajęła wtedy czwarte miejsce.
Powrót do listy