Klaudia Kaczorowska: nie możemy teraz zwiesić głowy
LSK: Rozegrała pani w swojej karierze sporo meczów o dużą stawkę, ale chyba taki jak ten poniedziałkowy, to się nigdy nie przytrafił ?
KLAUDIA KACZOROWSKA (przyjmujaca Developresu SKyRes Rzeszów): Różne się zdarzały, ale tak frajersko, to jeszcze nie przegrałam, żeby mieć taką przewagę w IV secie. Prowadzić 22:16 i przegrać, gdzie ten finał był na wyciagnięcie ręki, to jest coś niepojętego. No trudno, co zrobić. To co mogłam dać z siebie na boisku, to dałam, najwidoczniej więcej nie mogłam. W tie-breaku pomogłam zespołowi wyjść na dwupunktowe prowadzenie (12:10 – przyp. red.), ale przegrałyśmy. Najwidoczniej jednak ŁKS był lepszym zespołem i gra w finale.
Ten mecz nie zaczął się dla was najlepiej. Długo szukałyście swojego rytmu, ale jak już on się pojawił, to nic nie wskazywało na taki czarny scenariusz. Co było przyczyną tej zapaści w waszej grze przy sześciopunktowej przewadze w końcówce IV seta?
KLAUDIA KACZOROWSKA: Na pewno nasze nieskończone ataki i dużo bloków punktowych rywalek. Myślę, że to nas zdeprymowało, bo jak ktoś dostaje tyle czap pod rząd i nie może się przebić, to wiadomo, że głowy troszeczkę „spadają”. Gdybyśmy zagrały tą jedną, jedyną piłkę lepiej, to jestem przekonana, że skończyłoby się 3-1.
Z każdą dobrą akcją rywalek u was nerwy było coraz większe. Może więc ta odporność psychiczna była atutem ŁKS-u?
KLAUDIA KACZOROWSKA: To naturalne, że są nerwy. Punkty już tak łatwo nie przychodzą, gdzie przez pół seta przychodziły na bardzo łatwo. Rywalki bardzo dobrze ustawiały szczelnie blok oraz obronę i już byłyśmy zaskoczone tym, że tak ciężko jest zdobyć choćby punkt.
Jednym słowem na własne życzenie podałyście rywalkom rękę?
KLAUDIA KACZOROWSKA: Nie ma co się oszukiwać - w tym momencie to my podałyśmy rywalkom dwie ręce i nogi, więc to my bardziej przegrałyśmy ten mecz niż rywalki go wygrały. Na pewno głowami oddałyśmy im tą jakże ważną końcówkę IV seta. Tak nie powinno być. Trzeba było grać do końca i nawet dziesięć piłek dogrywać do jednej zawodniczki, ale jedną z nich ona musi skończyć.
Celem był finał, a w takiej sytuacji po tym co się wydarzyło rozgoryczenie jest chyba ogromne?
KLAUDIA KACZOROWSKA: Na pewno tak i szkoda, że to nie był finał, bo bardzo bym chciała, żeby tak wyglądał. Mieliśmy mecze pięciosetowe, emocje, dramaty i mam nadzieje, że takie będzie widowisko o złoto.
Z tych dwóch przegranych meczów w półfinale - którego najbardziej żal?
KLAUDIA KACZOROWSKA: W Łodzi też mogłyśmy wygrać, ale zupełnie inaczej weszłyśmy w mecz i ciężko było nam wrócić na właściwe tory, do naszej gry. Tamtego meczu nie ma jednak co rozpamiętywać, bo nie czułyśmy się dobrze w Atlas Arenie. Ten obiekt jest specyficzny i jest dużym atutem miejscowych zawodniczek. Miałyśmy ogromną szanse u nas, ale sfrajerzyłyśmy się na całej linii. To jest niepojęte co się wydarzyło.
W czwartek zaczynacie rywalizację o brąz, ale po takim meczu, gdzie finał był na wyciągnięcie reki, ciężko będzie się chyba podnieść?
KLAUDIA KACZOROWSKA: Na pewno, ale to jest nasza praca i robimy to, co kochamy. Ambicja też nam nie pozwala na to, żeby zwieszać głowę. Liczę na cały zespół, że tak nie będzie.
Zagracie z Grot Budowlanymi Łódź i znów będzie mecz w tej feralnej dla was Atlas Arenie, gdzie w tym sezonie przegrałyście wszystkie cztery spotkania…
KLAUDIA KACZOROWSKA: Zgadza się, ale nie ma co myśleć o hali, bo rywalizację o brąz zaczynamy od meczu u siebie. Zawsze mamy tą jedną szansę więcej. Trzeba zagrać swoją siatkówkę i na pewno mieć też z tyłu głowy przestrogę z tego półfinału, że jak się ma przewagę, to trzeba przeciwnika dobić, a nie podać mu dwie ręce i nogi.
Brązowy medal, to chyba plan minimum dla waszego zespołu i w jakiś sposób może uratować ten sezon, w którym apetyty były znacznie większe…
KLAUDIA KACZOROWSKA: Myślę, że w ogóle celem był medal. Wiadomo, że każdy po cichu liczył, że mając taki skład i porównując go do tego z ub. sezonu, będzie więcej niż brąz, ale mam nadzieję, że będzie chociaż taki sam wynik.
Powrót do listy