Katarzyna Walawender: rozmowa z przymrużeniem oka
Komentatorzy wciąż mają kłopoty z poprawnym wymówieniem jej nazwiska. Słyszymy: „Walewander”, „Walawander”, „Wala…coś tam”… Przyjmująca Pronaru Zeto Astwa AZS Białystok staje się jednak coraz bardziej znaczącą postacią PlusLigi Kobiet i wydaje się, że niedługo nazwisko KATARZYNY WALAWENDER nie będzie sprawiało nikomu problemów.
26-letnia zawodniczka w stolicy Podlasia pojawiła się w trakcie poprzedniego sezonu. Do zespołu Dariusza Luksa przyszła z pierwszoligowego AZS KSZO Ostrowiec Świętokrzyski. W dziurawym składzie Pronaru natychmiast wywalczyła sobie miejsce w wyjściowej szóstce i walnie przyczyniła do utrzymania w ekstraklasie skazanej na spadek drużyny. Ekipa się zmieniła, wzmocniła, ale Kasia pozostała jednym z jej filarów. Trudno wyobrazić sobie zestaw przyjmujących bez niej, a drużynę bez dowcipkującej, pogodnej dziewczyny. Ostatnio dorobiła się nowej ksywy. PlusLiga Kobiet: „Wala”. Tak mówi do ciebie trener, reszta zespołu też? (przysłuchujący się rozmowie trener Dariusz Luks prostuje ze śmiechem: „ja mówię Walusia”) Katarzyna Walawender: - Wala, Walusia, Walercia albo Waluniu… Jakoś ostatnio tak zaczęli na mnie mówić. Takie są kłopoty z moim nazwiskiem i chyba trzeba było je skrócić... A tak serio, są dwie Kasie w drużynie: ja i Kalinowska. No i muszą na nas jakoś inaczej wołać. Pseudonim mi nie przeszkadza, aczkolwiek moja mama się zdziwiła, bo jej to się kojarzy z jakąś rosyjską kobietą - "Walą". - Przed sezonem miałaś operacje obu kolan, potem zwiększyła się rywalizacja o miejsce w drużynie, a mimo to cały czas grasz w pierwszym składzie. To twój osobisty sukces. - Mam układ z trenerem – mruży oko Katarzyna. - Tak naprawdę, to pamiętajmy, że Katarina Truchanova grała na początku w sparingach w szóstce, więc jakbyśmy zliczyli te mecze, to mogłoby wyjść nam po równo („Kasia jest za skromna” – dodaje z boku jej koleżanka z drużyny Agata Karczmarzewska-Pura). - Jak czujesz się w Białymstoku? Jesteś tu prawie rok. Już jak w domu? - Tak naprawdę moje życie tutaj nie jest jakoś szeroko rozwinięte. Kursuję między halą a domem. Nawet jak wychodzimy na miasto, to cały czas w gronie drużyny. Tu mam apel na łamach prasy, że chętnie poznam nowych ludzi, z którymi mogłabym czasem gdzieś wyskoczyć. Nie mam właściwie znajomych z Białegostoku, to pojedyncze osoby. Nie studiuję, nigdzie poza grą w siatkówkę nie pracuję, więc nie mam za bardzo gdzie spotykać nowych ludzi. - No to jak ma być anons, podaj swoje wymagania. - Mój kolega musi mieć metr dziewięćdziesiąt wzrostu, być dobrze zbudowany, umięśniony, mieć minimum 28 lat, posiadać wyższe wykształcenie... Nie no, oczywiście żartuję! - Swoje pierwsze autografy rozdałaś w Białymstoku? - Tak, chyba, tak... Choć może i nie, wydaje mi się, że w Ostrowcu kiedyś podeszły do mnie jakieś dziewczynki i się im podpisałam. - Jak to się z wami dzieje, że cztery dni po fatalnym meczu z Centrostalem, gracie wspaniale w Mielcu? - Nasz pan doktor Świątkiewicz powiedział, że sportowcy mężczyźni przez 12 miesięcy w roku są tak samo przygotowani, natomiast kobiety się zmieniają. Medycznie jest to podobno potwierdzone. No i mecz z Centrostalem zupełnie nam nie wyszedł, a w Mielcu było odwrotnie. We Wrocławiu z Gwardią chcemy powtórzyć takie samo widowisko jak ostatnie. - Może zrobiłyście coś takiego przed meczem ze Stalą co należałoby powtórzyć? Na przykład jakiś szczególny rodzaj mobilizacji? - Tak, zjadłyśmy w dzień meczu makaron z truskawkami (śmiech). Ale może nie szukajmy w tym zasługi zwycięstwa. Po prostu musimy tak samo realizować założenia trenera. Powrót do listy