Grzegorz Wróbel: przegrane 2:3 były naszymi małymi zwycięstwami
Szesnasta kolejka PlusLigi Kobiet przyniosła sporo sensacyjnych rozstrzygnięć. Jedną z największych niespodzianek było wyjazdowe zwycięstwo Gedanii Żukowo 3:2 w Pile. Podopieczne trenera Grzegorza Wróbla pokonały wicemistrzynie Polski. Zawodniczki z Pojezierza Kaszubskiego w niedzielnym pojedynku pokazały się z dobrej strony, a zwyciężyły dlatego, że mimo młodego wieku zachowały więcej zimnej krwi w decydujących sytuacjach.
PlusLiga Kobiet: Dwa punkty zdobyte na trudnym terenie w Pile na pewno muszą Pana cieszyć, szczególnie, że swój mecz wygrały również wasze najgroźniejsze rywalki - Calisia Kalisz.
Grzegorz Wróbel: Zgadza się, mogłem odetchnąć po spotkaniu. Chwilę przed rozpoczęciem dowiedzieliśmy się, że niespodziewanie Kalisz wygrał 3:1 i bardzo chcieliśmy tutaj zdobyć punkty. Było widać, że ta wiadomość dziewczyny trochę sparaliżowała i podłamała i wydaje mi się, że na boisko wyszły bez wiary, ale na szczęście z każdą piłką udawało nam się grać coraz lepiej. Muszę powiedzieć, że lewa połowa boiska okazała się szczęśliwsza. Po tej stronie pokazaliśmy lwi pazur w drugim, czwartym secie i zaczęliśmy tie-breaka z tej strony. Staraliśmy się grać konsekwentnie i popełniać jak najmniej błędów, chociaż było ich mimo wszystko dużo.
- Wspomniał Pan o stronach boiska. Czy można powiedzieć, że siatkarki wierzą w przesądy?
- Niczego w sporcie nie można być pewnym. Jeździliśmy na mecze z jednym kierowcą i przegrywaliśmy, teraz już drugi raz wyjechaliśmy z innym i odnieśliśmy drugie zwycięstwo. Teraz nie ma wyjścia, jak nam przynosi szczęście, to już będziemy go wszędzie ciągać (śmiech). To są oczywiście żarty. Nie będę ukrywał, że troszeczkę szyki pokrzyżowała nam kontuzja Mai Tokarskiej i musiała zagrać Ola Szymańska, która pokazała się z dobrej strony.
- Początek meczu nie był dla was udany. Pilanki niemal was rozbiły, bardzo mocno serwowały i wyprowadzały skuteczne kontry. Nie bał się Pan, że tak będzie wyglądał cały mecz?
- Moim zdaniem wynikało to z tego, że dziewczyny znały wynik z Kalisza. Graliśmy pod presją, bo musieliśmy coś ugrać, aby nie spaść na dziewiąte miejsce, a to nas trochę przytłoczyło. Nie mogła wystąpić u nas Maja Tokarska, a to tak samo, jakby z Farmutilu wyciągnąć Alenę Hendzel, albo Milenę Sadurek, bo to są kluczowe zawodniczki. Maja jest młodą dziewczyną, ale wiele znaczy dla naszego zespołu. Cieszę się, że podnieśliśmy się po tym pierwszym secie i podjęliśmy walkę.
- Niedawno pojawiły się informacje, że Farmutil Piła chciałby mieć w swoich szeregach właśnie Maję Tokarską. Czy nie obawia się Pan, że straci tak dobrą zawodniczkę?
- To są na razie tylko rozmowy, ale nasz prezes musi zdać sobie sprawę, że wypromowaliśmy kolejną dziewczynę. Doskonale wiemy, że nasze siatkarki mają przed sobą przyszłość i będą chciały sięgnąć po nie inne zespoły. Zawsze lepiej jest wziąć zawodniczkę, która ma długie perspektywy grania, aniżeli tę, która pogra jeszcze rok, bo później znowu trzeba szukać nowej siatkarki. Takie budowanie zespołu pozwala pracować spokojnie trenerowi przez kilka lat, ale muszą być na to pieniądze i tutaj jest zadanie dla prezesa, zarządu, żeby one się znalazły.
- Przed sezonem podjął Pan ogromne wyzwanie, bo odeszło z zespołu kilka kluczowych zawodniczek, a skład został uzupełniony siatkarską młodzieżą. Pojawiły się wtedy głosy, że możecie nie wygrać żadnego spotkania.
- I tak niestety to po pierwszej rundzie wyglądało. Wydaje mi się, że wiary dodały nam te mecze przegrane po 2:3. Po nich bardzo długo rozmawialiśmy i tłumaczyliśmy dziewczynom, że to są jednak takie małe zwycięstwa i jeśli uwierzymy w siebie, to zaczniemy zwyciężać. Nigdy nie wygrywa się meczów od razu, bo to wszystko idzie stopniowo. Najpierw zdobywa się kilka punktów, później seta, dwa, a na końcu przychodzą wygrane i to nastąpiło. Była taka sytuacja w Dąbrowie, gdy kontuzję miała Ela Skowrońska i musieliśmy zagrać w eksperymentalnym składzie. Mimo, że nie mogła wystąpić, to stała w kwadracie, a dziewczyny grały bardzo dobrze, bo wiedziały, że ona na nie liczy. W spotkaniu z Farmutilem było to samo, tylko teraz to Maja Tokarska podchodziła i nas mobilizowała. Poświęciła się, bo miała z nami nie jechać i przygotowywać się do matury, jednak zdecydowała się być z drużyną.