Giovanni Guidetti: w moich żyłach płynie siatkówka
Selekcjoner reprezentacji Holandii opowiada nam o swojej rodzinie, która jest chyba najbardziej zakręconą na świecie, jeśli chodzi o siatkówkę i trenowanie. Oto niesamowita historia rodu Guidettich.
ORLENLIGA.PL: Ponoć potrzeba dużo czasu, by opowiedział pan o siatkówce i pańskiej rodzinie?
GIOVANNI GUIDETTI: Trochę tak, bo historia siatkówki i trenerki w mojej rodzinie nie jest może skomplikowana, jednak dość rozbudowana (śmiech). Mój ojciec i jego brat obaj byli reprezentantami Włoch, którzy zakochali się w siatkówce. Po zakończeniu karier obaj zajęli się trenowaniem i można powiedzieć, że będą się nim parać aż do ostatnich swoich dni.
Pan też się w niej zakochał?
GIOVANNI GUIDETTI: Nie miałem wyjścia, bo tak naprawdę wychowałem się w szatni, już jako trzylatek biegałem w niej, gdyż tato nie bardzo wiedział, co ma ze mną zrobić, więc zabierał mnie na treningi. Pamiętam, że później, gdy trochę podrosłem tata prowadził Edilcuoghi Sassuolo, a w nim występował wtedy prawdziwy gwiazdor – Tomasz Wójtowicz. W tym czasie wujek był trenerem Panini Modena, przez wiele lat.
Kto jeszcze w pańskiej rodzinie zajął się siatkówką?
GIOVANNI GUIDETTI: Tata ma dwie siostry, wujek córkę i syna. Syn wujka, mój kuzyn Ettore w tym momencie jest trenerem Legionovii, a przez wiele lat był asystentem swego ojca. Moje obie siostry grały w siatkówkę w niższych ligach i były całkiem niezłe, ja też zaczynałem grać u ojca. Potem okazało się, że obie świetnie się uczą i wybrały taką drogę, ja nie, bo ani trochę nie byłem dobrym uczniem, raczej okropnym. Postawiłem więc na siatkówkę i trenowanie, a pierwsze kroki stawiałem już jako 19-latek. Jako 23 latek byłem już samodzielnym trenerem. To, co w mojej rodzinie zadziwia to fakt, że nie tylko prawie wszyscy jesteśmy trenerami, ale ci starsi wcale nie mają zamiaru kończyć. Wujek nadal jest czynnym szkoleniowcem, a ma już więcej niż 65 lat. Mój tato, jeszcze starszy, także nie przestał uczyć siatkówki. W tym momencie pracuje w Modenie. Moje siostry mają czwórkę dzieci i troje z nich gra w siatkówkę, trenuje. Jakby tego było mało, obaj mężowie moich sióstr to siatkarscy trenerzy... To trochę zakręcona rodzina. Gdy się spotykamy to oczywiście, że nie ma innych tematów, jest tylko siatka, siatka, siatkówka. To dla nas świętość, siatkówka płynie w naszych żyłach. Gdy tylko mam wolne i mogę być we Włoszech to zawsze gram na trawie z moim bratankiem. Gram w siatkówkę od dziecka i nadal mi nie przeszło.
Jest pan zadowolony z tego, że został trenerem?
GIOVANNI GUIDETTI: Moje siostry jako jedyne wybrały inną drogę, po co ja miałbym coś zmieniać, iść do pracy, skoro robię to, co lubię i kocham? Ja trenowania nie nazywam pracą, choć niewątpliwie to jest praca. Gdyby mi nie płacono to nie mógłbym tego wykonywać. Ale to dla mnie nie jest najważniejsze. Gdybym np. wygrał miliony na loterii to może wyjechałbym na miesięczne wakacje (nie miałem ich przez ostatnie 15 lat), a potem na pewno wróciłbym do tego życia, które prowadzę obecnie. Niczego bym nie zmienił. Lubię trenować, to jest całe moje „ja”. Zostałem zarażony halą i czuję się spełniony, gdy w niej pracuję. Oczywiście mam też inne pasje, ale trenowanie to jest to, co pozwala mi oddychać. Jestem szczęściarzem, bo robię to, co kocham.
Który z Guidettich jest najlepszym szkoleniowcem?
GIOVANNI GUIDETTI: Nie, nie ma u nas najlepszego. Każdy z nas zaczynał w innym momencie i trudno to wszystko porównać. Mój ojciec i wujek urodzili się w kiepskim momencie, obaj byli niewiarygodnie dobrymi szkoleniowcami, jednak w ich czasach bycie profesjonalnym trenerem wymagało podjęcia ogromnego ryzyka. A oni są ludźmi starego pokolenia, które nie chciało ryzykować stabilizacji, nie chcieli narażać rodzin. Mój tato miał wiele możliwości pracy w wielkich klubach, wybrał jednak stałą pensję w szkole w Modenie i wychowanie mnie oraz moich sióstr. Ja miałem już zdecydowanie więcej możliwości, by się rozwijać bez wielkiego ryzyka.
Dlaczego lubi pan pracę w klubie i w reprezentacji? Nie lepiej w wakacje trochę odpocząć?
GIOVANNI GUIDETTI: Nie byłbym w stanie robić tylko jednego. Gdybym był np. tylko selekcjonerem to zimą umarłbym z nudów, to byłoby dla mnie zabójcze. Nie potrafię niczego nie robić. Moim zdaniem tak samo trener, jak i zawodnik nie powinien mieć półrocznych wakacji. Jeśli do tego dopuszczasz, to coś tracisz, mówiąc językiem komputerowym nie wgrywają ci się najnowsze aktualizacje systemu. Każdy mecz mnie czegoś uczy, z każdym staję się lepszym trenerem. Zna pan gwiazdy światowej siatkówki, które nie grywają w reprezentacji, a wolą odpoczywać? To raczej wyjątki. Tak samo jest z trenerami.
Jak się pan odnalazł w reprezentacji Holandii? Z boku wygląda to wszystko znakomicie.
GIOVANNI GUIDETTI: Uwielbiam ten zespół, jego wielki potencjał i pragnienie wiedzy. Dziewczyny chcą ciężko pracować, imponują mi, bo niemal codziennie widać po nich, że proszą, by je ulepszać, poprawiać ich umiejętności. Takie zawodniczki to prawdziwy skarb, marzenie dla trenera.