Elżbieta Klein: wszystko za sprawą starszej siostry
O początkach kariery, wyjeździe do Stanów, łączeniu nauki ze sportem, powrocie do Polski, testach w BKS Aluprof i marzeniach - rozmawialiśmy z Elżbietą Klein.
- Jak zaczęła się twoja przygoda z siatkówką?
Elżbieta Klein: Wszystko zaczęło się od mojej starszej siostry, która trenowała w UKS Trefl Gdynia. Przychodziliśmy na jej mecze rodzinnie i bardzo mi się to spodobało. Sama też tak chciałam. Wypatrzył mnie również trener mojej siostry, pan Adam Banach i to właśnie pod jego okiem zaczęłam grać w siatkówkę. Byłam pod jego trenerskimi skrzydłami 10 lat i wiele przez ten czas się nauczyłam. Następnie grałam przez dwa lata w Czarnych Słupsk u trenera Marka Majewskiego. W tym czasie ukończyłam również licencjat.
- Następnie wyjechałaś do Stanów Zjednoczonych. Skąd taki pomysł?
- To było moje marzenie. Chciałam grać w siatkówkę i zobaczyć jak to wszystko wygląda w Stanach. Chciałam rozwijać swoje umiejętności w innym kraju, a Stany wydawały mi się do tego idealnym miejscem. Celem wyjazdu za ocean był sport. Natomiast w Stanach, by grać trzeba się uczyć, więc podjęłam naukę. Oczywiście szkoła była bardzo ważna, ale ja patrzyłam głównie na sport, bo po prostu go kocham. Po jakimś czasie spodobał mi się również kierunek moich studiów, czyli komunikacja.
- Młodzi sportowcy mają często problem: grać i rozwijać się sportowo, czy się uczyć. Tobie udało się to połączyć. Było trudno?
- Tak, było bardzo ciężko, ale się udało! W Stanach trzeba być bardzo dobrze zorganizowanym. Łącząc uprawianie sportu i naukę trzeba wykorzystywać każdą chwilę na to, co aktualnie jest najważniejsze. Najtrudniejszy był pierwszy rok, w którym musiałam zrobić dwa lata szkoły. Oprócz tego grałam i uczyłam się języka. W I dywizji byłam jedyną siatkarką, która „robiła” magistra. Na mojej uczelni byłam pierwszą od wielu lat, która łączyła siatkówkę z ukończeniem studiów magisterskich. Nie było łatwo, ale się opłacało.
- Skoro tak dobrze Ci szło w Stanach, dlaczego zdecydowałaś się wrócić do Polski?
- Długo się nad tym zastanawiałam, bo życie w Stanach jest piękne i kolorowe. Po pierwsze kończyła mi się wiza, ale ważniejsze było to, że gdybym została, mogłabym być tylko trenerem, a ja chciałam nadal grać w siatkówkę. Stwierdziłam, że dopóki pozwala mi na to zdrowie to będę zawodniczką. Postanowiłam wrócić do Polski i zobaczyć, na jakim poziomie, po pobycie w Stanach, są moje siatkarskie umiejętności. Przyjechałam na testy do Bielska-Białej i od razu mi się spodobało. Szybko znalazłam wspólny sportowy język z trenerem Leszkiem Rusem. Spodobało mi się jego podejście do treningów i do siatkówki. Myślę, że to ważne, by trener i siatkarki mieli ze sobą dobry kontakt. W końcu trener to bardzo ważna osoba w zespole.
- Czego spodziewasz się po grze w BKS Aluprof w ORLEN Lidze?
- Szczerze mówiąc trudno mi powiedzieć. Przez ostatnie lata nie śledziłam polskiej ligi. Po pierwsze nie miałam na to czasu, a po drugie wszystkie moje myśli cały czas krążyły wokół naszych następnych rywali. Cieszę się, że będę mogła kontynuować moją karierę w Polsce. To dla mnie bardzo ważne, by grać i pokazać się z jak najlepszej strony. Jeśli chodzi o całą drużynę, to myślę, że nie będę wyjątkiem jeśli stwierdzę, że chcemy wspólnie odnosić jak największe sukcesy. Mam nadzieję, że jeśli wszystkie damy z siebie 100 % naszych możliwości i zaangażowania to wyniki same przyjdą.
- Kilka lat temu do Polski ze Stanów wróciła Joanna Kaczor i dość szybko znalazła się w reprezentacji Polski. Czy Ty również masz takie aspiracje?
- Myślę, że gra w reprezentacji swojego kraju do marzenie każdego sportowca. Gdybym tylko mogła zagrać z orzełkiem na piersi to byłoby to dla mnie spełnienie marzeń i przeżycie jeszcze większe od wyjazdu do Stanów, którego przecież bardzo mocno pragnęłam. Gdyby pojawiła się propozycja gry w kadrze, zgodziłabym się bez wahania.