Dariusz Luks: od lipca jestem wolnym trenerem
Pronar Zeto Astwa AZS Białystok rozstaje się z Dariuszem Luksem. Szkoleniowiec w stolicy Podlasia pracował półtora roku. Najpierw w bardzo trudnej sytuacji utrzymał zespół w ekstraklasie, w a obecnym sezonie zajął z nim w PlusLidze 7. miejsce.
Od czasu gdy zmieniły się jednak w klubie władze, z dnia na dzień stawało się jasne, że nowy zarząd chce zmiany trenera, a sam Luks również nie może znaleźć wspólnego języka z prezesami. Najpoważniejszym kandydatem do objęcia posady po 39-letnim szkoleniowcu jest Alojzy Świderek. Sam Luks chce zaczyna urlop i czeka na nowe oferty pracy.
PlusLiga Kobiet: Kto komu podziękował, pan zarządowi, czy zarząd panu?
Dariusz Luks: To była obustronna decyzja. Z prezesem Cybulskim mieliśmy inne wizje tworzenia zespołu. Jakiś czas temu zawarliśmy więc dżentelmeńską umowę, że ja doprowadzę drużynę do końca tego sezonu i, mimo że kontrakt wiąże mnie jeszcze przez rok, rozwiążemy go w czerwcu za porozumieniem stron.
- Plotki o pana rozstaniu z klubem krążyły od kilku miesięcy. Jak wyglądały ostatnie rozmowy? Czy w kwestiach finansowych również się dogadaliście?
- Ostatnie dni już nic nie mogły zmienić. Prezes Cybulski to człowiek inteligentny i myślę, że rozeszliśmy się w bardzo kulturalny sposób na warunkach zadowalających obie strony. W ostatnich tygodniach mojej pracy nawet nie będę musiał tu za często przyjeżdżać, treningi może poprowadzić przecież Rafał Prus. Jeśli chodzi o pieniądze, to wiadomo, że są w klubie pewne zaległości. Obiecano je jednak uregulować i jestem przekonany, że wszystko w tej kwestii zostanie załatwione.
- Nie chciał pan już pracować w Białymstoku?
- Po prostu nowy zarząd chce inaczej tworzyć zespół. Gdy prezesem był Antoni Prokop, mieliśmy ze sobą nić porozumienia, teraz takiej już nie było. Nie ma sensu wchodzić sobie w drogę, więc się rozstaliśmy.
- Jest pan zadowolony ze swojej pracy w stolicy Podlasia?
- Myślę, że po upływie półtora roku, nie zostawiam tu za sobą spalonej ziemi. Podnieśliśmy się o jedną poprzeczkę do góry, zagraliśmy o miejsca 5-8. Teraz zapewne zarząd chce pokonać następny stopień i walczyć o pozycje 1-4. Życzę mu osiągnięcia tego celu. W kończącym się sezonie zajęliśmy 7. miejsce. Nie jest to szczyt marzeń, ale jeśli zwrócimy uwagę na to, w jakiej ograniczonej bazie treningowej pracujemy, to chyba nie jest to pozycja tragiczna.
- Prawda jest taka, że wybił się pan pracując w Pronarze Zeto Astwa. Chyba teraz zajęcie samo pana znajdzie...
- Gdy przychodziłem do Białegostoku, nie było tu nawet prostych przyrządów do trenowania, teraz to wszystko wygląda inaczej. Coś udało się zbudować. Ale nie wypada oceniać samego siebie. Zrobi to za mnie historia. Na pewno dalej chcę być trenerem. Z pracą jednak różnie w tym zawodzie bywa. Na razie wiadomo tyle, że od lipca jestem znowu do wzięcia.
- Chce pan dalej pracować z kobietami, czy może zamierza wrócić do trenowania mężczyzn?
- Właściwie to nie ma różnicy kogo się prowadzi. Z kobietami w sumie nieźle mi się pracowało. Żeby do tego przywyknąć trzeba po prostu trochę czasu i doświadczenia. Na razie jednak nie otrzymałem żadnej oferty. Póki co, jadę do domu na weekend, potem wracam do Białegostoku. Ale tylko by się spakować na dobre.