Czytaj i wejdź do gry: „Pani Zwycięstwa”
W ramach kampanii społecznej promującej czytelnictwo zachęcamy Was do sięgnięcia po powieści rozgrywające się w świecie sportu lub mające ten świat za tło. Tym razem prezentujemy fragment niewydanej drukiem książki sensacyjno-sportowo-obyczajowej, „Pani Zwycięstwa”. Jej autorem jest Paweł Fleszar, dziennikarz sportowy i autor kryminałów. Poniższy fragment rozgrywa się podczas meczu siatkówki, jest częścią drugiego rozdziału powieści, ale można też czytać go jak opowiadanie z otwartym zakończeniem.
ROZDZIAŁ II – KWIECIEŃ 2016 ROKU
Makijaż oczu mógłby być. Rzeczywiście, wydają się nieco większe, jak na tym filmiku instruktażowym na YouTube. To jeszcze trochę szminki. Skoro się słabo gra, trzeba przynajmniej dobrze wyglądać - jak to Bożka mawia. Ale mnie tapeta nie pomoże, pomyślała.
- Aga, ogarnij się, wyłaź stamtąd!! Ludzie mają potrzeby przed meczem! - Monika musiała być wkurzona, bo waliła w drzwi łazienki pięścią. Agnieszka wróciła do szatni, dopiła kawę. Nawet zimna była dobra. Wyrzuciła do śmieci pusty kubeczek i opakowanie z batonika, a zakładając nakolanniki i buty na ławeczce powtórzyła sobie, czego najbardziej nienawidzi w swojej twarzy. Za duże uszy, nos z garbkiem pośrodku i zadartym końcem, nierówne zęby. No i te cholerne piegi.
- Aż takich krótkich włosów nie rób. Przynajmniej dotąd. - Tu zdjęcie z wojska, mundur jednak robi swoje. - On nie jest zbyt ładny, ale strasznie fajny.
Dolatywały ją strzępki rozmów, plus zwyczajowa porcja śmieszkowania. Gdyby Nosacz wiedział, jak na ogół mobilizują się w szatni przed meczem, dostałby piany.
- No, dziewuszki, wychodzimy na rozgrzewkę. - Bożena jako kapitan miała za zadanie pilnować porządku.
Rytuał ćwiczeń rozciągających, odbijanie w parach, wreszcie siatka i atak. Na stromej trybunie hali przy Kalwaryjskiej przybywało widzów. Zwłaszcza mężczyzn, lubiących, niezależnie od wieku, popatrzeć na ładne, młode laski. Chcą zobaczyć, jak przegrywamy, przemknęło przez głowę Agnieszce.
- Witam państwa na meczu naszych Księżniczek, które czeka wielki bój o awans do finału pierwszej ligi siatkarek!! Naszym przeciwnikiem jest niezwykle twardy Metalowiec Toruń, ale drużyna Princess Kraków może skruszyć go nawet samym uśmiechem! - Spiker nie potrzebował się rozgrzewać.
- Chciałabym zobaczyć, co on bierze - mruknęła stojąca za nią w kolejce Monika.
- Nie zdziwiłabym się, gdyby świrował tak na czysto. Wystarczy mu, że bierze do ręki mikrofon - odparła Aga i obie parsknęły śmiechem. W zimie na jeden z meczów przyjechali rodzice, a tata - po tym jak tamten darł się w trakcie meczu - śmiał się, że nieodparcie kojarzy mu się ze sceną udawanego orgazmu Meg Ryan w Kiedy Harry poznał Sally. Z ciekawości obejrzała film i stwierdziła, że Meg była jednak bardziej naturalna.
Metalowiec prowadził w play off 2-1, musiały wygrać dzisiaj i za parę dni w Toruniu. Jeśli się nie uda, to koniec sezonu i nie wiadomo, co dalej z klubem.
- Wychodzimy tak jak w poprzednich meczach. Pamiętajcie: serwujemy na Bystrowską. Troszku zagryweczki, troszku bloczku i żeby było sympatycznie - starszy pan powtarzał ten tekst od lat, ale zawsze je nim rozbawiał. Luz skończył się jednak szybko: Agnieszka raz przyjęła w trybuny, raz w ogóle, w ataku walnęła w aut. - Rany Boskie Święte, odbierz tę piłkę, na nogach się ugnij! - wściekał się Nosowski.
Tamte zagrywały prawie wyłącznie w jej strefę, Aga podbijała to nad siebie, więc ganiająca po boisku Bożena mogła wystawić tylko do niej. Nie zdobyła ani jednego punktu. - Nie no, nie no, nie... Przecież ciągniesz tę rękę jak kulawy nogę! - indyczył się Nosacz, kiedy rozbiła się o blok. Wziął czas.
- Szlag mnie zaraz z tobą trafi, no! Stoisz na boisku jak ten baran i żresz trawę! Skup się, przyjmij dokładnie. Na siatce uderz pół metra od linii bocznej, w ten sposób zahaczysz o blok. Młodziczkom to mówię i one rozumieją - jego żelazny repertuar akurat dzisiaj był usprawiedliwiony, bo na tablicy świeciło się już 5:15.
Po przerwie Agnieszka odebrała łatwy serwis na palce, ale na koniec wymiany nie zamknęła nadgarstka i walnęła nad rękami torunianek w ścianę, usytuowaną niedaleko za linią końcową.
- Za kogo ty się masz!? Nie jesteś gwiazdą, jesteś szarą zawodniczką! - Wrzeszczał na nią, kiedy schodziła z parkietu po zmianie. Nie przybiła mu piątki, trzepnęła tabliczkę z numerem za ławkę. - Jutro oddajesz wszystkie koszulki i dres! Bo my tak się bawić nie będziemy... - poleciało za nią do kwadratu rezerwowych.
Już chyba czwarty raz wyrzucał ją z klubu. Kiedyś rzeczywiście przyniosła sprzęt, a wtedy powiedział: "No, nie wygłupiaj się, trochę mnie poniosło". I sprawiał wrażenie, jakby uważał, że to wszystko załatwia. Ale jaki masz start do wyjaśniającej rozmowy z facetem, który jest prawie czterdzieści lat starszy od ciebie i któremu tyle zawdzięczasz? Ściągnął ją z Łańcuta, u niego uczyła się grać najpierw w drugiej, a potem pierwszej lidze.
Zresztą przez dwa lata, gdy miały innych trenerów, zrozumiała, że trzeba szanować oswojonego choleryka, który na co dzień jest sympatycznym wujaszkiem, a siatkówkę zna na wylot. Najpierw przyszedł do nich Kalicki - oblech rozbierający je wzrokiem. Nagrywał część ćwiczeń kamerą wideo, niby w celu późniejszego demonstrowania, jakie robią błędy. Podczas projekcji pomylił sobie płytki i okazało się, że na tej są głównie ujęcia ich tyłków i biustów. Niektórym dziewczynom się podobał, więc sprawa się jakoś rozmyła, aż do afery z Moniką. Kalicki pchał się do ćwiczeń z nimi. W jednej z gierek trzy na trzy Monia krzyknęła do niego: "Bierz!", ten się przewrócił, ale nie zdążył do piłki. Wstał czerwony, złapał ją za kucyk i wycedził: "Po zajęciach możesz mi nawet loda zrobić, ale tutaj to ja jestem dla ciebie pan trener". Już wcześniej rzucał teksty w stylu: "Do Mediolanu z takim ryjem nie zajedziesz", a dyskusje przerywał hasłem: "Mordy w kubeł i wyłazić na parkiet".
Najpierw zagroziły prezesowi strajkiem, jeśli nie zwolni tego chama, a kiedy twierdził, że obowiązują je kontrakty - upublicznieniem sprawy. Niestety, za Kalickiego przyszła w trakcie sezonu mniejsza świnia, za to większy pajac. Michał Dąbrowski uważał się za cudo, bo przez trzydzieści parę lat przekonywała go o tym mamusia i kolejne dziewczyny. Zawsze pozował na strasznego macho, ale co rusz okazywało się to podszyte histerią. Przegrały mecz w Łomży, od paru tygodni nie potrafił wyrwać ich z marazmu. W autokarze powiedział: "Jutrzejszy trening jest nieobowiązkowy, ale jeśli choć jedna nie przyjdzie, to podam się do dymisji, bo uznam to za wotum nieufności". Nie poszła żadna, głównie chyba z ciekawości, co tamten zrobi. A tu się okazało, że Michaszek jest miękki, bo kolejnego dnia stwierdził, że to była tylko podpucha dla sprawdzenia, czy drużyna jest skonsolidowana.
Gryząc końcówkę warkocza, który zawsze zaplatała na mecz, obserwowała, jak dziewczyny dostają równie konkretny łomot, co przed jej zejściem. Drugi set poleciał, tylko jeden został do końca sezonu. Maryśka narzekała na kolano. Zawsze bolało ją bardziej, gdy przegrywały. Nosowski był obrażony na cały świat, z nimi na czele. - Jak nie możesz wytrzymać, to się zmieńcie. - Wpisał numer Agi do karteczki z ustawieniem dla sędziego i usiadł na krzesełku.
Zrobiła parę wymachów i ustawiła się na pozycji do przyjęcia, znowu zaczynała w pierwszej linii. Bystrowska coś pokazywała w jej kierunku palcami. Zawsze była zaczepna i głupia, a jej ksywę, Bystra, dziewczyny wymawiały z ironicznym akcentem. Klaudia Wiśniowska zrobiła nawet na FB serię memów o niej, wykorzystujących dowcipy o blondynkach. Największa beka była z: "Jak Bystra zdobywa dżem? - Obiera pączki". Sędzia zauważył jej zachowanie i zawołał do siebie kapitana Metalowca, zwalistą i poczciwą Sowę, żeby przekazać upomnienie.
- Hej, laseczki, gramy jeszcze! Ogień! - Bożena skupiła je w kółeczku.
A tu nagle - łuuups!! Potworny huk. Leży zbudowana z rurek platforma, obok niej Sowa, dalej krzyczący i zwijający się z bólu sędzia. Zbiegły się wszystkie. Sowa trzymała się za kolano, ale nawet nie jęczała, więc raczej nic poważnego się jej nie stało, za to Kazimierz Będkowski darł się tak, że musiał złamać prawą rękę, którą przyciskał teraz do tułowia.
- Proszę, żeby drużyny rozeszły się do swoich ławek. - Drugi arbiter odganiał je, podczas gdy ratownik medyczny pochylał się nad Będkowskim, a maser i trenerzy Metalowca - nad Sową.
- Co się właściwie stało?
- Ja widziałam! Ja widziałam! Sowa wyszła na trzeci stopień tej wieżyczki i złapała za barierkę, którą sędzia zamyka za sobą. - Rozemocjonowana Weronika, ich druga rozgrywająca, połykała końcówki wyrazów. - I ta barierka się otworzyła, i ona poleciała do tyłu, ale cały czas trzymała tę metalową rurkę, i pociągnęła wieżyczkę za sobą. Dobrze, że w końcu puściła barierkę i okręciła się w powietrzu, bo to wszystko razem z sędzią spadłoby na nią.
Będkowski siedział na krzesełku pod ścianą, czuł się już chyba lepiej. Obok trwały jakieś dyskusje, dołączyło dwóch facetów, którzy zeszli z trybuny. Jeden gwizdał bodaj Plus Ligę, widywała go w telewizji. Bożena jako kapitan poszła się dowiedzieć, co się dzieje.
- Jeszcze chwilę poczekają i wznowią mecz. Może Będkowski lepiej się poczuje, bo jest szansa, że nie złamał ręki. Jeśli nie, to zastąpi go drugi sędzia. A drugiego mógłby zastąpić ten, co przyszedł, tylko nie ma stroju - relacjonowała.
- Dobra, grzać się dziewczyny - wypędził je na parkiet Nosowski.
Przez te wszystkie tragikomiczne wydarzenia wyczyściły sobie głowy, z tamtych chyba zeszła koncentracja. Agnieszka natomiast przeżyła wręcz iluminację; piłka sama odbijała się od niej w przyjęciu i obronie. W ataku skakała jak ta rudowłosa siatkarka z japońskiej bajki, którą trenująca siatkówkę siostra, Ola podsunęła jej na kasecie wideo. I Aga, choć zawsze bardziej interesowała się futbolem, zapisała się na zajęcia siatkarskie do MKS, idąc bardziej śladem właśnie You, Kibi, Nami i Eri, niż siostry.
Wygrały dwa sety, w tie-breaku tamte stawiały się mocniej. Miała jednak to wrażenie pewności, jakby transu, które czasem ją nawiedzało. Sala robiła się ciasna, a ona wyczuwała wszelkie odległości i płaszczyzny.
- Bozia, dawaj wszystko do mnie - szepnęła do przyjaciółki, po przerwie, którą wziął Nosacz, kiedy straciły trzy punkty z rzędu i zrobiło się 11:11. Jej ulubiona rozgrywająca rzeczywiście posłała do niej cztery wystawy; ostatnią wymuszoną, zupełnie byle jaką, na piąty metr, ale Aga trafiła w linię boczną. Euforia.
- Można porozmawiać z bohaterką spotkania? - Podszedł do niej jakiś gość z notatnikiem. Wysoki, w trudnym do określenia wieku. Przyjemny, "radiowy" głos, ładne oczy, choć nie przystojniak.
- Bohaterka tym razem nie przyszła. To sędzia z Sową odwrócili mecz. - Niekiedy trudno jej było wytłumaczyć nawet sobie, dlaczego reagowała kpinkami na sympatyczne zachowania ludzi.
- Z perspektywy trybun inaczej to wyglądało. Przepraszam, nie przedstawiłem się. Jestem Maciej Porzyński z Echa Małopolski. To znaczy z Kuriera Krakowskiego.
- Nie jest pan pewien?!
- Jestem pewny, że nie jestem pan. Proszę mi mówić Maciek.
Akurat, od razu, pomyślała. A głośno spytała: - To jak z tą gazetą?
- To jedno i to samo. Dwa tytuły, w większości ta sama treść w trochę różniącej się szacie graficznej. A ja jestem u nich redaktorem sportowego serwisu internetowego, przyszedłem na mecz w zastępstwie. Mam szczęście dzisiaj.
Paweł Fleszar przez ponad dwadzieścia lat pisał o siatkówce w dziennikach „Tempo” i „Przegląd Sportowy”, w magazynie „Super Volley” i na stronie internetowej „sportkrakowski.pl”. Wydał trzy powieści kryminalne – kolejno: „Powódź”, „piekło-niebo” i „Smog”.