Courtney Thompson: w igrzyskach wszystko jest w powiększeniu
- Medalu olimpijskiego nie wieszam ani na szyi, ani w samochodzie - mówi Amerykanka Courtney Thompson. Zawodniczka Budowlanych Łódź wspomina igrzyska w Londynie, gdzie razem z koleżankami z reprezentacji stanęła na drugim stopniu podium.
— Jako drużyna często rozgrywacie mecze z Brazylią. Czy nie jest to dla was w pewien sposób nudne? Jak przygotowujecie się do spotkań z przeciwnikiem, który jest wam znany tak dobrze? Czy trener mówi wam w przededniu: „Ok, jutro gramy z Brazylią, więc wiecie co robić”?
Courtney Thompson: — (śmiech) Nie. One wciąż są moimi ulubionymi przeciwniczkami. Te mecze to zawsze wyzwanie i naprawdę dobry pojedynek. Jesteśmy świadome tego, że dadzą z siebie wszystko, a i my nie ustąpimy pola łatwo. Kiedy gra się z tak wspaniałym przeciwnikiem jak Brazylia, ma się naprawdę niewielki margines błędu. Wszystko co robisz, każda piłka, jaką dotkniesz i każda decyzja, jaką podejmiesz jest bardzo ważna. Dla takich chwil żyje sportowiec. W tym celu trenujemy i dlatego jest to takie ekscytujące. Zawsze bardzo wyczekuję tych meczów, czy gramy z Brazylią raz w roku, czy też dziesięć razy w roku.
— I praktycznie każdy mecz między USA i Brazylią trwa pięć setów, więc rzeczywiście różnice są niewielkie.
— Otóż to. Za każdym razem jest bardzo „ciasno”. I to jest w porządku, to jest dobra siatkówka. Wspaniale jest grać na tak wysokim poziomie.
— Czy podczas igrzysk miałaś okazję do spotkań z siatkarkami z pozostałych drużyn?
— Tak, miałam. Ciągle przebywałyśmy w wiosce olimpijskiej, więc widywałyśmy się podczas posiłków, w poczekalni czy innych miejscach. Wszystkie drużyny były bardzo przyjazne. Gramy ze sobą cały rok, a poza tym wiele dziewczyn z mojej drużyny występuje za oceanem, więc przyjaźnią się z wieloma zawodniczkami. Możemy się śmiać i żartować, a jednocześnie całkowicie oddzielić to od sytuacji na boisku.
— Właśnie: wioska olimpijska. Jest to przestrzeń owiana pewną tajemnicą, nikt tak naprawdę nie wie, co tam się dzieje. Czytałam kiedyś wywiad z bramkarką reprezentacji USA w piłce nożnej, Hope Solo, która mówiła, że w wiosce dzieje się cała masa szalonych rzeczy. Czy rzeczywiście o Londynie można powiedzieć to, co często mówi się o Las Vegas: co dzieje się w tym mieście, zostaje w tym mieście?
— (śmiech) Och, nie mam o tym pojęcia, ale z pewnością ma się tam do czynienia z interesującą dynamiką grupy niezwykle zmotywowanych i utalentowanych ludzi. Przebywanie w wiosce jest bardzo inspirujące. Na olimpiadzie wszystko jest w powiększeniu: twoja ekscytacja, nerwy, pozytywne i negatywne emocje. To interesujące widzieć ludzi będących pod taką presją, w takich sytuacjach robi się dużo szalonych rzeczy. Byłyśmy w wiosce przez 21 dni — to bardzo dużo czasu. Ale my rywalizowałyśmy przez całe dwa tygodnie, więc miałyśmy zupełnie inne doświadczenia niż inni ludzie. Musiałyśmy być skupione przez cały czas, więc nie rozpraszało nas zbytnio to, co się działo dookoła. Ale jednocześnie, kiedy sportowcy trenują całe życie, a ich zawody kończą się po jednym dniu, pozostają później w wiosce przez resztę czasu i nagle czują się niesamowicie wolni. To moim zdaniem może być bardzo interesujące. My jednak musiałyśmy być cały czas skupione.
— Co wyniosłaś z igrzysk olimpijskich, tak dla siebie?
— Trudno to wyartykułować, trudno odpowiedzieć, bo jest tego tak wiele. To dość szalone uczucie wiedzieć, że pracowało się ciężko przez całe życie i w twoim sporcie to jest najwyższy szczebel, jaki możesz osiągnąć. Każdy, kto gra w siatkówkę, o tym marzy. Wobec czegoś takiego odczuwa się ogromną pokorę. Od samego myślenia przechodzą mi ciarki po plecach. Poza tym wspaniałe jest to, że cała sytuacja jest o wiele większa niż ty czy twój zespół. Wspaniale jest grać za coś, co kochasz w swoim kraju, reprezentować miejsce pochodzenie, ludzi, którzy byli częścią twojej podróży i jeszcze później iść do walki z koleżankami z drużyny, do których się zbliżyłaś i które kochasz. Ubierasz się w barwy narodowe Stanów Zjednoczonych i rywalizujesz w sporcie, który uwielbiasz. Już lepiej być nie może. Dla mnie możliwość dzielenia się tym doświadczeniem z przyjaciółmi i rodziną jest po prostu niesamowita — najfajniejsza rzecz, o jakiej mogę pomyśleć.
— Interesujące jest też to, że olimpijczycy zupełnie inaczej przeżywają tę imprezę niż reszta świata. Same igrzyska są zresztą dość kontrowersyjne. Dla przykładu cztery lata temu internet pełen był żartów związanych z Pekinem i Chinami ze względu na reżim i jego politykę. Chyba zawsze tak jest: połowa świata uwielbia olimpiadę i bardzo się nią ekscytuje, a druga połowa stara się znaleźć jak najwięcej powodów do tego, by ją nienawidzić.
— Tak, myślę, że jest wiele rzeczy, których ludzie nie lubią w igrzyskach olimpijskich. Może to być cały proces albo na przykład nasze stroje na ceremonię otwarcia i zamknięcia, które zostały wyprodukowane w Chinach. Kiedy imprezę ogląda tak wiele osób, zawsze znajdą się tacy, którzy będą próbowali ją zdyskredytować. Myślę jednak, że nawet oni potrafią docenić ducha igrzysk, który sprowadza się do sportowców dających z siebie absolutnie wszystko. Nie sądzę, że jest większa grupa osób, która nie lubi tej części. Dla mnie w olimpiadzie chodzi właśnie o to. Tego się trzymam i o tym myślę. Choć oczywiście, jak wszystko w życiu, nie jest ona idealna.
— Byłaś w Londynie przed igrzyskami olimpijskimi?
— Byłam raz. Mój brat był na wymianie studenckiej i studiował w Oxfordzie przez dwa lata. Odwiedziłam go. Spędziliśmy dzień lub dwa w Londynie i było cudownie. Fajnie było wrócić, zwłaszcza że brat też tam był w czasie olimpiady.
— Przyznam szczerze, że trochę się denerwowałam przed tą rozmową. W końcu jesteś srebrną medalistką, a ja, jako fanka sportu, bardzo podziwiam to, co robisz.
— Mówisz poważnie? (śmiech) Dla mnie to też jest dziwne, wcale nie czuję się jak srebrna medalistka.
— Nie chodzisz ze swoim medalem na szyi, jak sądzę.
— Nie i nie wieszam go sobie w samochodzie (śmiech). To naprawdę dziwne. Osobliwe jest też to, że ogląda się olimpiadę w telewizji od dziecka i wtedy ci wszyscy sportowcy wydają się być nadludźmi, a nagle okazuje się, że jesteś jedną z nich. Oczywiście to się zmienia od momentu, kiedy stajesz się częścią reprezentacji narodowej, ponieważ wiele z moich najlepszych koleżanek to olimpijki i oczywiście są całkowicie normalne i mają te same problemy, co wszyscy. Ale później wchodzisz do wioski i widzisz Michaela Phelpsa, biegaczy, Hope Solo, Lolo Jones i innych. I ty też tam jesteś! To wspaniałe. Kiedy już zaczniesz grać, czujesz się jak na każdym innym turnieju siatkówki — jest inaczej, a jednocześnie tak samo. To też dziwne uczucie. Ciągle powtarzasz sobie: „Jestem gotowa, to jest moje miejsce. A, tak na marginesie: jesteś na olimpiadzie!” (śmiech) Jest sporo momentów, kiedy w to nie wierzysz, ale już chwilę później myślisz: „Oczywiście, że jestem gotowa, na to właśnie pracowałam.” To niezwykle dziwna równowaga, zwłaszcza teraz, kiedy ludzie mówią różne rzeczy z perspektywy czasu. Na przykład moje koleżanki ciągle żartują, mówiąc przed spotkaniami: „Przynieś srebrny medal!”, a ja przecież jestem wciąż tą samą osobą.
— A jednak po olimpiadzie więcej osób, także mediów, się wami interesuje. Zabawne jest to, że przypominają sobie o was raz na cztery lata — właśnie przed, podczas i po olimpiadzie.
— Rozmawiałam na ten temat z moim bratem. Dla mnie to jest szczególnie nietypowe, ponieważ od dłuższego czasu nie podróżowałam z naszą reprezentacją i nie gram w lidze włoskiej. Byłam w Portoryko — nikt nie wie, co tam się dzieje. Ale nagle dostałam się do składu na igrzyska. Zdobyłyśmy srebro i ten miesiąc po powrocie do domu był po prostu szalony. Na takie rzeczy się czeka, jest mnóstwo okazji do odwdzięczenia się i podzielenia swoimi doświadczeniami. Możesz podzielić się tym ze wszystkimi, których znasz, a także tymi, których w ogóle nie znasz! Super było dostawać te wszystkie listy, na przykład od mojego wychowawcy z przedszkola, kogoś, kogo znałam jeszcze przed pójściem do szkoły. Był utrzymany w tonie: „O rany, widziałem cię w telewizji!”. To było naprawdę przytłaczające, ale w dobrym znaczeniu. Pamiętam jeden z wieczorów jeszcze przed rozpoczęciem rywalizacji. Byłam w swoim pokoju, zalogowałam się na Facebooka i zaczęłam czytać te wszystkie wiadomości. Mnóstwo ludzi do mnie pisało! Zaczęłam płakać z całego tego przejęcia! (śmiech) Kiedy wróciłam do domu i brat wychodził do sklepu, ludzie go zaczepiali i krzyczeli: „Hej! USA!”. Inni kupowali mi kawę w Starbucksie. W takich chwilach czujesz się jak wynalazca, który spędził ostatnie cztery lata w garażu. Nagle twój wynalazek wychodzi na światło dzienne i wszyscy cię znają, ale ty chcesz zrobić tylko jedną rzecz: wrócić do garażu (śmiech). Interesujące są rozmowy z moimi koleżankami z zespołu, dla których też była to pierwsza olimpiada. Nie możesz się zdecydować na to, jak wykorzystać to doświadczenie.