AZS wraca do gry o play off
AZS Białystok pokonał Budowlanych Łódź 3:0 (25:13, 25:16, 25:20). MVP Dominika Sieradzan.
Zima 2011 roku. W lutym Budowlani Łódź ponoszą klęskę w Białymstoku przegrywając 0:3. W małych punktach 53:75. Prawie rok później, 7. stycznia powtarza się niemal identyczny wynik. W sobotę AZS wygrał 3:0 z łodziankami, tym razem tracąc zaledwie 49 punktów! Wyjazdy na Podlasie ewidentnie „Budowlankom” nie służą.
- Jedyny komentarz, jaki pasuje do tego meczu jest taki, że przydarzyła nam się straszna wpadka. Na tym chciałabym zakończyć swoją wypowiedź – mówiła po sobotniej porażce kapitan łodzianek Joanna Mirek.
- W każdym elemencie AZS był od nas lepszy. Mojego zespołu, jakby w ogóle dziś nie było. Zagraliśmy dużo gorzej niż trzy dni temu ze Stalą Mielec. Nie wiem co się stało – wtórował jej szkoleniowiec Budowlanych Mauro Masacci.
Akademiczki, choć nadal bez leczącej skręconą nogę Dominiki Kuczyńskiej, zaczęły z dużym animuszem. W pierwszym secie dosłownie rozbiły zagrywką przyjęcie łodzianek. Fatalnie w odbiorze radziły sobie Helene Rousseaux, Mirek i Katarzyna Ciesielska. Gospodynie „odjechały” przy serwisach Aleksandry Kruk z wyniku 6:4 na 10:4, potem powiększając przewagę. Akademiczkom wychodziło praktycznie wszystko, natomiast gry po drugiej stronie siatki praktycznie nie było.
- Wreszcie dziś ktoś nam gratuluje, a ja nie jestem do tego zmuszona. Wszystkie dziewczyny powalczyły o te trzy punkty – mówiła kapitan AZS-u Joanna Szeszko.
Kibice przecierali oczy ze zdumienia, gdy ostatnio notujący fatalną serię AZS triumfował do 13. Dodajmy, że fani, decyzją zarządu klubu, nie musieli tym razem kupować biletu. Na spotkanie z Budowlanymi wchodzili za darmo. Kto chciał, mógł w zamian wesprzeć białostocką fundację „Pomóż im”, która działa na rzecz dzieci z chorobami nowotworowymi i dziecięcego hospicjum.
Zespoły zmieniły strony, ale koszmar łodzianek w przyjęciu trwał. Początkowo jeszcze utrzymywały kontakt z rywalkami. Po przerwie technicznej czteropunktową stratę (4:8), zmniejszyły do jednego „oczka” (8:9). To za sprawą zagrywek Katarzyny Brydy. O sobie dała wtedy znać Sinead Jack, najpierw w kilku akcjach na siatce, a potem na linii serwisu. Przy zagrywce 18-letnej Trynidadki AZS zwiększył prowadzenie z 17:13 na 24:13 i pozostało mu postawić kropkę nad „i” w trzeciej partii. O to, jak często się w siatkówce zdarza, było najtrudniej.
- W pierwszych dwóch setach wręcz zdeklasowałyśmy rywalki. Spodziewałam się dużego oporu, ale chyba nasza wiara i determinacja sprawiły, że tak się ten mecz ułożył – mówiła Anna Łozowska, 18-latka, która godnie zastąpiła na środku siatki kontuzjowaną Kuczyńską.
Łodzianki jeszcze raz się zmobilizowały i, tym razem, nie pozwoliły AZS-owi na zdobycie przewagi. W ataku, co mogła, robiła Rousseaux. Zacięta walka trwała niemal przez cały trzeci set. Akademiczki przed drugą przerwą techniczną, odskoczyły na dwa punkty po ataku z obejścia Łozowskiej. Minimalna różnica utrzymała się do stanu 22:20. Wówczas krótkie, ale decydujące show w ataku dała Kruk. Przyjmująca AZS-u skończyła trzy kolejne akcje i tym samym całe spotkanie.
- Nasza praca przełożyła się na wynik. O to chodziło, pokazaliśmy, że można lepiej grać niż w ostatnich meczach. Niech to spotkanie będzie dla nas punktem odniesienia – mówił trener gospodyń Czesław Tobolski.
MVP meczu, Dominika Sieradzan (58 procent skuteczności w ataku) stwierdziła: - Na treningach bardzo ciężko pracujemy. Do tej pory wyniki tego nie potwierdzały. Wcześniej jednak nasze treningi były lekkie. Przyszedł trener Tobolski, przykręcił „śrubę” i pojawiło się zmęczenie. Być może we Wrocławiu przeżywałyśmy jego apogeum. Teraz jednak są efekty tej pracy. Jak widać, potrafimy grać dobrą siatkówkę. Wiara czyni cuda, będziemy do końca walczyć o awans do ósemki.
Powrót do listy