Anna Werblińska: muszę być twarda, bo w tym zawodzie o to chodzi
Przyjmująca Chemika Police specjalnie dla nas opowiada o swoich planach na przyszłość, największym prywatnym marzeniu, własnej „Kaliszfornii” i tym, czy przejmuje się internetowymi hejterami?
ORLENLIGA.PL: Czy zawodowa siatkarka zdążyła nauczyć się gotować?
ANNA WERBLIŃSKA: Musiałam się nauczyć, nie miałam wyjścia, bo w wieku 17 lat musiałam „uciekać z domu”, wyjechałam grać do Wrocławia. Klub na początku zapewniał nam obiady, jednak później trzeba było gotować samemu. Dziś mogę powiedzieć, że lubię gotować, eksperymentować w kuchni. Zresztą teraz nie mam wyboru, wyniki badań pokazały, że mam mnóstwo nietolerancji pokarmowych, więc bardzo zwracam uwagę na to, co jem. OK, przyznaję się bez bicia, że czasem sobie pofolguję, bo jestem tylko człowiekiem, ale na co dzień dbam o to, co jadam. Lubię spędzać czas w kuchni, a teraz potrzebuję go trochę więcej, bo nie powinnam jeść potraw z nabiałem, glutenem, czy np. jajkami. Na szczęście jest mnóstwo rzeczy w ich zastępstwie, czytam specjalne blogi poświęcone jedzeniu pozbawionemu tych alergenów, daję radę.
Wystarcza czasu na takie gotowanie, przy tylu treningach i meczach?
ANNA WERBLIŃSKA: W trakcie tygodnia, gdy biegniemy z treningu na trening to nie mam czasu na nic wyszukanego, staram się po prostu jeść zdrowo. Gdy mam wolną chwilę, to wtedy wyszukuję przepisy, coś tam pichcę. Jeszcze się nikt nie otruł, więc chyba nie jest najgorzej (śmiech).
Pamiętam, że pani początki w siatkówce wcale nie były łatwe, tym bardziej że rówieśnicy mogli się np. zabawić, a pani musiała trenować, trenować, trenować.
ANNA WERBLIŃSKA: Nie tylko trenować, wtedy jeszcze się uczyłam, a szkoła była dla mnie bardzo ważna. Pewnie, że pokusy były, ale sport był ważniejszy, szczególnie od momentu, gdy przyszły pierwsze sukcesy. Przyznaję, że wcześniej sport nie był mi tak bliski, przed siatkówką wzbraniałem się nogami i rękami. Zaczynałam od biegania, wypatrzył mnie trener od siatkówki i zaproponował treningi. Początki były trudne, wymigiwałam się, a to „ból głowy”, a to „za dużo zadali w szkole”. W końcu się jednak przemogłam, zobaczyłam że siatkówka to może być coś niesamowicie fajnego. Na starcie na pewno nie liczyłam, że to będzie tak poważne, i że będę mogła z siatkówki żyć. Tym bardziej się cieszę, że nie wyszło inaczej i że jestem teraz w tym, a nie innym miejscu.
Czy siatkarki mają czas na takie rzeczy jak porządny makijaż, skoro najczęściej trenujecie dwa razy dziennie?
ANNA WERBLIŃSKA: Jesteśmy ekspresowymi kobietami, nasza toaleta zajmuje kilka minut, gdzieś tam pociągnięcie tuszem do rzęs i to wszystko. Używamy normalnych kosmetyków dostępnych w sklepie. Jedyna zasada polega na tym, że żadna z nas nie może robić przysłowiowej „tapety”, bo taka na pewno by spłynęła z twarzy w trakcie meczu. Podkreślamy oczy, bo kobieta ładniej wygląda z delikatnym makijażem, a on jeszcze chyba nikomu nie zaszkodził. Proszę mi wierzyć, do takiego ekspresowego malowania można się przyzwyczaić. Gdy gdzieś wychodzę, to wolę być na sportowo, lub stosować tzw. sportową elegancję, niż wkładać szpilki i kreacje. Tak mi jest wygodniej, bo ja ciągle gdzieś biegam, żyję w pośpiechu. A każdy kto biega wie, że lepiej to robić w adidasach niż szpilkach. To prawda, że czasem fajnie iść do fryzjera, umalować się, gdy ktoś popatrzy i zobaczy zupełnie inną osobę. Ale na takie ekstrawagancje mogę sobie pozwolić tylko kilka razy w roku.
Jakąś formą ekstrawagancji była na pewno sesja w magazynie „Playboy”. Jest pani z niej zadowolona?
ANNA WERBLIŃSKA: Gdybym dostała jeszcze raz propozycję, to jeszcze raz bym się zgodziła. Tak naprawdę wszystkie jesteśmy kobietami, a jeśli sesja jest subtelna, nie odsłania zbyt wiele, w dobrym stylu, smaczna – to chętnie bym się zdecydowała. Wiem, że to się może spotkać z falą krytyki, bo my jesteśmy takim a nie innym narodem, zbyt często cieszymy się, jeśli drugiemu człowiekowi powinie się noga. Jednak dla mnie to była wspaniała pamiątka, zrobiłam to tylko wyłącznie dla siebie. Mam piękne zdjęcia i na pewno bym się jeszcze raz zgodziła, o ile taka propozycja by padła, bo lata niestety lecą...
Mówiła mi pani, że z kobietami wcale nie jest łatwo pracować, dlaczego?
ANNA WERBLIŃSKA: Kobiety mają swoje okresy, i już choćby z tym wiążą się sytuacje, że miewamy trudne momenty. Jedne z nas znoszą to ciężej, inne lżej, niektóre na kilka dni w ogóle wypadają z treningów. Poza tym jesteśmy inne niż faceci, chyba miewamy często trudniejsze charaktery. Mężczyźni pójdą na piwo, pogadają, jakoś sobie wszystko po swojemu wyjaśnią, a my często dusimy to w sobie. Jesteśmy też takie, że zawsze wszystko zobaczymy, wyłapujemy nawet najmniejsze szczegóły. Patrzymy na drobiazgi i zaraz jest „łaszek”. Trzeba się przy nas pilnować. Na szczęście trener Giuseppe Cuccarini ma poczucie humoru, a kiedy potrzeba to też potrafi krzyknąć, ustawić nas do pionu. Bo czasami potrzeba... Ale poza tym potrafi się uśmiechnąć, pożartować. To się przekłada na dobrą atmosferę.
Ma pani swoje ulubione miejsce w naszym kraju?
ANNA WERBLIŃSKA: Osiedlam się w Kaliszu, skąd pochodzi mąż. Miasto, które uwielbiam i w którym długo przebywałam, mam też tam siostrę – to Wrocław. Ono jest dla mnie najpiękniejsze, idealne do życia, choć w Szczecinie też mi się dobrze żyje. Skoro musiałabym wybrać moje nr 1, to prywatnie stawiam na Wrocław. Ale w Kaliszu też czuję się doskonale, a z mężem budujemy sobie naszą małą, jak żartujemy, „Kaliszfornię”.
Siatkówka to dla pani praca?
ANNA WERBLIŃSKA: Tak. To jest moja praca. Czasami się zastanawiałam, kim mogłabym być, gdybym nie trafiła do siatkówki. Uwielbiam to, sprawia mi to dużą przyjemność, lecz nie udaję przed sobą, że to tylko pasja. Z tego żyję i rano wstając pamiętam, że idę popracować.
W przypadku sportsmenek zawsze najtrudniejsza jest kwestia macierzyństwa. Także dla pani?
ANNA WERBLIŃSKA: Tak, czuję że ten właściwy moment się zbliża. Pierwszy pomysł po zakończeniu kariery jest taki, żeby postarać się o dziecko, który pewnie niedługo już się spełni. Mam przecież swoje lata. Dla nas siatkarek to najtrudniejsza sprawa, to jest coś, czego siatkarze nie muszą przeżywać, nie mają tak trudnej decyzji do podjęcia. Ja w tej chwili jestem w bardzo fajnym zespole, mamy wiele rzeczy do zdobycia i nie chciałabym tego przerywać, nawet dla tak wspaniałej sprawy. Ale mam już chrześniaczki i bardzo chcę mieć swoje dzieci. Myślę o tym prawie codziennie, rozumiem jednak że muszę poczekać, bo mam tu coś do zrobienia. Jeżeli chodzi o prywatne sprawy to moje największe marzenie.
Jak pani sobie radzi z byciem osobą publiczną i czasem przyjmowaniem na siebie ostrej krytyki, szczególnie w internecie?
ANNA WERBLIŃSKA: Powiem szczerze, że kompletnie się tym nie zajmuję. Da się tak, uwierzcie mi. Kiedyś, jak byłam młoda czytałam te wszystkie bzdurne wpisy na mój temat i nie raz płakałam mamie na ramieniu. W końcu się jednak nauczyłam, że jesteśmy takim narodem, że zawsze nam się coś nie będzie podobać. Oczywiście gdzieś to wszystko i tak do mnie dociera, okrężną drogą, lecz gdybym miała się tym wszystkim przejmować to pewnie już bym skończyła karierę i popadła w jakąś depresję. Wiem, że nie jetem idealna i też popełniam błędy, ale jestem przekonana, że ci hejterzy nigdy by mi podobnych rzeczy nie powiedzieli prosto w oczy. Łatwo jest coś napisać w internecie. Nie zajmuję się tym, muszę być twarda, bo w tym zawodzie o to chodzi.
W lidze grała pani przez wszystkie dziesięć zawodowych sezonów. Dużo się zmieniło przez ten czas?
ANNA WERBLIŃSKA: Na pewno wiele się zmieniło, większość klubów jest świetnie zorganizowana, w pełni profesjonalna. Mnie niczego w Chemiku nie brakuje, mam zapewniony profesjonalny trening, odnowę, opiekę dietetyków. Dzięki Grupie Azoty, naszemu sponsorowi mamy taki przywilej, że latamy też samolotem. Mamy megasuper warunki, gramy w coraz piękniejszych obiektach, na specjalnej nawierzchni, a nie jak dawniej na parkiecie, na którym można było się nieźle poobijać czy betonie. ORLEN Liga jest profesjonalna i oby w tym kierunku jeszcze się rozwijała.
Co zrobić, by rozwijała się nie tylko liga, ale i nasza reprezentacja?
ANNA WERBLIŃSKA: Na pewno potrzeba cierpliwości i wytrwałości. A przede wszystkim trzeba dać szansę młodszym zawodniczkom, bo nie oszukujmy się, większość z nas powoli będzie kończyć kariery, zakładać rodziny. Te młode muszą nasz przyciskać, powinnyśmy już czuć ich oddech na plecach, wiedzieć jak one bardzo chcą grać, wygryźć nas ze składu. Tego trochę na razie brakuje, one muszą chcieć, i to będzie kluczowe dla przyszłości kadry.