Aleksandra Jagieło: jako zespół jesteśmy trudne do złamania
Aleksandra Jagieło na szyi nosi zawieszoną zieloną koniczynkę. Przyjmująca reprezentacji Polski dostała ją od koleżanki na szczęście. Biało-czerwonym fortuna sprzyja, ale do półfinału Mistrzostw Europy awansowały przede wszystkim dzięki swojej bardzo dobrej postawia. Jagieło opowiedziała nam o nadziejach na dalszą część turnieju i współpracy z trenerem Piotrem Makowskim, który poprowadzi drużynę do końca imprezy.
- Nie dzieli nas taka różnica wieku, jaka jest między nami a trenerem Matlakiem, do którego podchodziłyśmy z respektem. Trener Makowski był momentami kolegą, z którym można nawet się pośmiać. Teraz dużo się nie zmieniło, a ze swojej roli wywiązuje się znakomicie. Poza tym, że sprawdza się na ławce i na treningach, potrafi też być skutecznym motywatorem – mówi pani Ola.PlusLiga Kobiet: Może wprowadził trochę luzu i to pomogło?
Aleksandra Jagieło: Czyja wiem… Nawet teraz zastanawiałyśmy się, co tak naprawdę zdecydowało, że zaczęłyśmy grać lepiej po porażce z Holandią. Chyba wszystko co się wydarzyło: my chciałyśmy pokazać, że potrafimy grać w siatkówkę, a cała sytuacja z pierwszym trenerem i jego żoną bardzo nas zmotywowała. Ten zespół, można powiedzieć, rodził się w bólach, ale teraz idziemy w dobrym kierunku.
- Jak to wyglądało z Twojej strony? Trener Makowski mocno się denerwował przed meczem z Belgią, gdy okazało się, że to on poprowadzi drużynę?
- Chyba nie. On wyszedł z założenia, że nadal jest drugim trenerem, tylko zastępuje pierwszego. Może jak ktoś go zna lepiej, zauważył coś innego - że się stresuje, ale nam tego nie dał po sobie poznać. Natomiast podczas spotkania z Bułgarią emocje już wzięły górę, więcej krzyczał, ale robił to też dlatego by nas zmotywować.
- Trener Makowski podobno lubi opowiadać dowcipy…
- Tu bardziej chodzi o historyjki. My się trochę śmiejemy, że czyta biblię dla sportowców albo książki psychologiczne, ale tak naprawdę na pewno to pomaga. Na przykład opowiada historię o kredkach – każdą z nich osobno łatwo złamać po kolei, ale jeżeli jednocześnie weźmiemy ich do ręki dwanaście trudno to zrobić. Czyli jak zbierzemy się jako zespół, ciężko nas pokonać. To jedna z jego pierwszych historii, jakie słyszałyśmy. Opowiedział ją w Hongkongu albo w Makau. Później były jeszcze inne.
- Gdzie szukać nadziei na pokonanie znakomitych Holenderek? Może trzeba liczyć na ich słabszy dzień?
- Też o tym myślałyśmy. My już miałyśmy swój słabszy, właśnie podczas meczu z Holandią. Może teraz im się trafi… A tak na poważnie to bardzo dobrze poukładany zespół i ciężko z nim się gra. My jednak pokazałyśmy w trzecim secie meczu z Holenderkami, że jeśli nie zwiesimy głów i będziemy walczyć, to w którymś momencie też mogą odpuścić i nie wszystko im będzie wychodziło. Najważniejsze by wierzyć, wtedy może przyjść nawet zwycięstwo.
- Czy po awansie do półfinału, czujecie, że spadło z was całe ciśnienie? W sobotę to rywal będzie zdecydowanym faworytem.
- Moim zdaniem jesteśmy w półfinale właśnie dlatego, że nie wywierałyśmy na sobie wielkiego ciśnienia. Może na oko to wszystko było rozdmuchane. Wiadomo – impreza w Polsce, fenomenalni kibicie i dobra organizacja. Balon był nadmuchany, ale do nas to jakoś nie docierało, może dlatego, że mieszkałyśmy na uboczu w Zgierzu i jednak nie czuło się tej całej atmosfery. Teraz też zupełnie nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy zagrały z Holandią jak najlepiej. Jeśli nawet by coś nie szło, musimy myśleć choćby o tych kibicach, którzy tak nas wspierają.
- Śledzicie media, Internet, czy się od tego odcięłyście?
- Nie jest tak, że się odcięłyśmy. Mamy w swoim ośrodku dostęp do Internetu. Różne artykuły czytamy, ja mam po prostu nadzieję, że każda z nas ma swój umiar i z tym nie przesadza. Każda dziewczyna wie co na nią może w jaki sposób wpływać. Powrót do listy