Agnieszka Bednarek-Kasza: Stereotypy potrafią być krzywdzące
Przedstawiamy rozmowę ze środkową Chemika Police, Agnieszką Bednarek-Kaszą.
Podobno brat idzie w twoje ślady i trenuje siatkówkę?
Agnieszka Bednarek-Kasza: Tak, ma 16 lat, dwa metry wzrostu i jest w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Gdańsku.
Chce być jak siostra?
Nie do końca. Jeszcze trzy lata temu siedział przed komputerem, a mama przynosiła mu obiad do pokoju. Teraz dużo się zmieniło, w wieku 13 lat musiał się wyprowadzić.
Samo się zmieniło czy ty trochę w tym pomogłaś?
Trochę, to ja go zmusiłam (śmiech). Namówiłam go, żeby spróbował. Ma odpowiednie warunki fizyczne, a niewiele z nimi robił. Był takim przykładem kogoś z młodszego pokolenia, czyli komputer, smartfon, gry, aplikacje. Ruch i wysiłek fizyczny na samym końcu. Przyjechał do mnie na wakacje, spędziliśmy razem miesiąc. Zrobiłam mu trochę pranie mózgu i jak mama przyjechała go odebrać, to powiedział jej, że chce iść do innej szkoły. Mama chyba początkowo nie była zadowolona, ale jakoś po tygodniu zaczęła się do mnie odzywać. Teraz wydaje mi się, że nikt nie żałuje.
Brat jest szczęśliwy?
Czasem marudzi, ale jak tata mówi, że może go odebrać z Gdańska w ciągu trzech godzin i wróci do domu, to odpowiada, że nie, nie ma szans, chce zostać. Koniec końców chyba przekonał się do innego trybu życia.
Nie masz wyrzutów sumienia? Związanych z ingerencją w jego życie?
Nie mam! To mu wyszło na dobre w wielu kwestiach. Niezależnie od tego, czy uda mu się grać kiedyś w siatkówkę czy nie, to dostał szkołę życia. Nauczył się samodzielności i innego spojrzenia na świat. Mój brat trenuje dopiero trzy lata, a pierwszy rok to w zasadzie skupianie się na nadrobieniu braków koordynacyjnych, ruchowych. Dwa razy w tygodniu był płacz i zwątpienie, ale mieszkał dość blisko nas, bo trenował w Świnoujściu, więc mieliśmy kontakt i udało się przebrnąć. Teraz jest dużo lepiej.
Gdyby nie twoja rada, to brat sam nie zacząłby uprawiać sportu?
W naszym mieście nie ma męskiej siatkówki, więc rozpoczęcie gry wiązało się z całkowitą zmianą trybu życia. Miał tylko dwie opcje: Pójść do internatu i postawić wszystko na jedną kartę lub nigdy nie spróbować i potem żałować.
Porozmawiajmy o stereotypach. Wybrałem takie, które są bliskie tobie, bo na co dzień jesteś dość spokojnym człowiekiem. W oczach wielu ludzi osoby spokojne i małomówne często odbierane są za niemiłe, wyniosłe, szorstkie. W twoim przypadku, czyli siatkarki z głośnym nazwiskiem, dochodzi jeszcze kwestia tzw. „gwiazdorzenia”. Często spotykasz się z takim stereotypowym postrzeganiem ciebie?
Tak. Jeśli ktoś nie jest otwarty w trakcie kilku pierwszych spotkań, to od razu przypina mu się łątkę osoby dziwnej, zimnej i sztywnej. Wielokrotnie byłam tak postrzegana i teraz już jestem trochę przyzwyczajona, uodporniłam się. Ja już taka jestem. Pierwszej lepszej osobie nie rzucam się na szyję, nie zwierzam się ze swoich sekretów czy przemyśleń.
Denerwuje cie upraszczanie oceny?
Chyba teraz już nie, ale kilka razy było mi z tego powodu przykro. Zostałam źle odebrana. Bywam wredna, jak każda kobieta, ale to tylko czasami. Przeważnie jestem pokojowo nastawiona, a ludzie odebrali mnie w zupełnie inny sposób. Słyszałam, że jestem bucem, że jestem zimna itd.
A gwiazdorzenie?
No to jest chyba ostatnia rzecz, o którą można by mnie posądzić. Ludzie, którzy mnie znają, na pewno tak nie myślą. Przynajmniej tak mi się wydaję, ale z drugiej strony, jaka osoba, która by gwiazdorzyła, powiedziałaby, że gwiazdorzy? To musi ocenić ktoś inny.
Stereotyp nr dwa: Osoba mało ekspresyjna na boisku mniej cieszy się ze zdobytego punktu, z sukcesów drużyny?
Nieprawda. To zwyczajnie inny rodzaj ekspresji. Ja nigdy jej się nie nauczę, nawet chyba bym nie chciała. Nie będę Stefką, która po każdym punkcie eksponuje swoją radość. To jest jej sposób na cieszenie się, ja go w pełni szanuję i akceptuję. Ja jednak robię to trochę inaczej, zgodnie ze swoim charakterem.
Cieszysz się po cichu?
Coś w tym jest. To dość podobna sytuacja do tego pierwszego stereotypu, o którym mówiliśmy. Nie wszystko widoczne jest na pierwszy rzut oka.
Zwierzyniec? Tak nazywasz swoją gromadkę, którą masz w domu?
O, ten temat wybrałeś specjalnie, bo wiesz, że się rozgadam (śmiech).
Zwierzaki dają ci często więcej szczęścia niż ludzie. Prawda czy fałsz?
Prawda.
To dobrze czy źle?
Nie wiem. To chyba indywidualna sprawa każdego. W zwierzętach najbardziej cenię autentyczność. Jestem pewna, że jak się cieszą, to cieszą się szczerze. Nie grają żadnej roli, nie ukrywają intencji. Po prostu odczuwają prawdziwą radość, że mnie widzą, mogą się ze mną przywitać. Zara, mój pies, może troszeczkę odbiega od tej reguły, bo potrafi udawać ofiarę, jak coś chce! Jednak to tylko takie małe odstępstwo.
Twój dom to zaprzeczenie powiedzenia „żyją jak pies z kotem”, bo masz dwa psy i dwa koty.
Tak. Udało się zbudować takie relacje między nimi, że się przyjaźnią.
Nie ma aktów agresji?
Zwierzęta są agresywne wtedy, kiedy się boją. W domu czują się bezpieczne, znają siebie i nas, więc nie są agresywne. Najagresywniejsza jest Helena, czyli jeden z kotów, ale to jak pojawia się ktoś spoza znanego jej środowiska.
Ostatnio uczestniczyłaś w akcji razem z fundacją Viva. Poopowiadaj, na czym polegała.
Taka jedna starsza pani postanowiła, że będzie dokarmiać koty w swoim domu. Koty zaczęły się rozmnażać, bo nie były sterylizowane i w ciągu lat zrobiło się ich tak wiele, że trudno je zliczyć. Akcja fundacji polegała na wyłapaniu kotów i wysterylizowaniu ich, aby nie powiększać już i tak zdecydowanie zbyt dużej gromady. Moja rola jednak nie była zbyt duża, byłam kierowcą, pomogłam jak mogłam.
Angażowałaś się w inne akcje?
W kilka mniejszych. Jedną z „akcji” jest drugi kot, którego mam w domu. Pierwotnie miałam go tylko przechować, ale tak go polubiłam, że został na stałe. Nie lubię jednak mówić o tym wszystkim jak o osiągnięciu.
Dlaczego?
Bo wydaje mi się, że mogłabym robić znacznie więcej. Jest masa ludzi, którzy bardzo dużo pomagają, a nigdzie się tym nie chwalą. Dlatego mi tym bardziej nie wypada.
A nie masz czasami poczucia bezcelowości? Wrażenia, że każda taka akcja, o której mówisz, to bardziej zaleczanie niż leczenie?
Na pewno. Czasem zadaję pytanie: Po co to, skoro i tak niewiele zmieniliśmy. Jednak wtedy tłumaczę sobie, że być może wiele psów czy kotów na świecie wciąż cierpi, ale ten jeden, dwa czy kilkanaście, którym pomogliśmy, mają lepsze warunki i wygodniejsze życie.
A mąż jak podchodzi do domowego zwierzyńca? Nie ma problemów?
Oficjalna wersja jest taka, że to ja nasprowadzałam zwierzaków do domu i na starość skończę jak Violetta Villas. Wwydaje mi się jednak, że jest druga, mniej oficjalna wersja, w której Wojtek po prostu polubił naszą gromadkę.
Zostałaś wegetarianką ze względu na poglądy?
Tak. Chociaż ja jeszcze nie jestem taką stricte wegetarianką, bo jem ryby.
Planujesz i z tego zrezygnować?
Być może kiedyś? Na razie byłoby to trudne, głównie ze względu na tryb życia. W wielu miejscach, hotelach czy restauracjach, do których jeździmy w trakcie sezonu, nie ma posiłków wegetariańskich, dlatego zrezygnowanie z ryb wiązałoby się praktycznie ze zrezygnowaniem z jedzenia.
Dieta bezmięsna u sportowca jest trudniejsza. Mit czy prawda?
Mit.
Nie czułaś żadnej różnicy po odstawieniu mięsa?
Nie. Jeśli ma się odpowiednią świadomość żywieniową i wie, co potrzebne jest do regularnej pracy organizmu, to można funkcjonować na wysokich obrotach nie jedząc mięsa. Chociaż ja, tak jak mówię, od czasu do czasu dostarczam do organizmu białko zwierzęce, bo jem ryby.
Rozmawialiśmy kiedyś o dwóch typach wegetarian: Agresywnych i spokojnych. W której jesteś?
Raczej w tej spokojnej. Nie zrobię przecież awantury, że ktoś nie przygotował mi kotleta z kalafiora (śmiech). Jestem wegetarianką i cieszę się, jak ktoś inny podziela moją wizję. Jednak nie „ustawiam” tych, którzy jedzą mięso, to ich wybór. Ja się nie wtrącam.