Adam Grabowski: Myślimy tylko o tym, żeby wygrać następną akcję
Pałacowi nie udało się podtrzymać zwycięskiej passy w ORLEN Lidze, ale punkt przywieziony z Rzeszowa po porażce 2:3 także może cieszyć. - Dzięki temu, że dogrywaliśmy sobie piłkę do siatki, mieliśmy okazję te dwa sety wygrać – powiedział po meczu trener Adam Grabowski.
Panie trenerze, co prawda nie udało się wygrać w Rzeszowie, ale chyba można uznać przywiezienie jednego punktu z tego trudnego terenu za dobry wynik?
Adam Grabowski: Jak najbardziej. Tak na spokojnie analizowałem sobie ten mecz. W setach, w których mieliśmy kontakt i były one wyrównane, jeśli chodzi o wynik, daliśmy radę i wygraliśmy. W momencie, gdy w drugim i czwartym secie Rzeszów nam odskoczył na początku, nie dogoniliśmy ich. W tie-breaku o wyniku zadecydowała zagrywka. Po zmianie stron rywalki odrzuciły nas od siatki i dzięki temu Developres wygrał. Ale jestem zadowolony po tym meczu.
Tym bardziej, że ciężko było czymkolwiek rywala zaskoczyć ze względu na obecność w sztabie szkoleniowym Dawida Pawlika i Radka Wodzińskiego, pana byłych współpracowników.
Mam nadzieję, że jednak udało się ich zaskoczyć naszą postawą – na pewno liczyli na trzy punkty i łatwe zwycięstwo. Ja obawiałem się, że realizacja taktyki z drugiej strony będzie twardsza i będziemy mieli większy problem z ich grą. A jakoś udało nam się z tego wybrnąć.
Liderką Developresu w ofensywie była z pewnością Adela Helić. Czy próba powstrzymania jej była jednym z głównych założeń przedmeczowych?
Helić dostaje oczywiście najwięcej piłek i zdobywa najwięcej punktów, takie ma zadanie w zespole. Nie mogło nas to zaskoczyć. Ona w tym łańcuchu jest jednak na samym końcu. My staramy się przeciwstawić przeciwnikowi dobrym przyjęciem jego zagrywki, to jest dla nas cel numer jeden w meczu. Potem z kolei staramy się grać swoją zagrywką tak, żeby drugi zespół nie przyjął. Jeżeli drużyna przeciwna nie może uruchomić środków, wtedy udaje nam się kontrolować grę. I tak samo działa to w drugą stronę. To była walka na taką właśnie kontrolę. Parę razy poszliśmy środkiem nawet przy podwójnym bloku, również wtedy dawaliśmy sobie radę. Przez to skrzydła były odsłonięte, zrobiło się więcej miejsca. Dzięki temu, że dogrywaliśmy sobie piłkę do siatki, mieliśmy okazję te dwa sety wygrać. To jest bardzo proste. W ogóle ten mecz pod względem taktycznym był dość prosty, a było w nim dużo emocji i zaciętej walki.
Liderką Pałacu była zaś niezmiennie Ewelina Krzywicka. Czy zespół jest w pewnym sensie uzależniony od jej skuteczności?
Nie do końca. Na przykład Jagoda Maternia zaliczyła przecież bardzo dobre wejście, skończyła parę piłek, poradziła sobie także w przyjęciu. Więc w razie słabszego momentu Eweliny ma kto wziąć na swoje barki odpowiedzialność za zdobywanie punktów. Nie upatrywałbym przyczyn naszej porażki w ten sposób. Naszą bolączką była makabryczna ilość błędów własnych. Od poniedziałku pracujemy więc nad tym, żeby je ograniczyć.
Właśnie, porozmawiajmy o błędach własnych. Fakt, było w ich Rzeszowie sporo, ale z kolei drużyna popełniła ich najwięcej w zwycięskim pierwszym secie. Także w Sopocie udało się wygrać mimo sporej ilości pomyłek. Ryzyko się więc opłaca, czy nie do końca?
Chodzi o to, że są błędy, których nie unikniemy – wynikają one ze sposobu naszego grania, czyli ze sporego ryzyka w ataku i zagrywce. A są takie, które można wyeliminować.
Jak na przykład przy wystawie piłki sytuacyjnej. Trudne piłki staramy się grać palcami. Do tego dziewczyny zachęcam, wręcz na nich to wymuszam. A w meczu jak zawodniczka się do tego przymierza, to już sędzia ma gwizdek przygotowany, bo zakłada, że wystawa z tego miejsca musi być podwójna, nie patrząc nawet na jakość odbicia. Uważam, że takie podejście zabija technikę, a na treningu takie akcje puszczam. Ale gwizdka na meczu nie mam, więc trudno, musimy się do tego dostosować. Zwracam więc dziewczynom uwagę, żeby jednak takie piłki grać dołem, choć będę się starać z tym walczyć.
Druga rzecz jest taka, że jeżeli zdarzy się zepsuta zagrywka, to musi być ona na długości, a nie zatrzymywać się na siatce. Mamy za zadanie grać ostrą zagrywkę na pograniczu błędu, więc może się zdarzyć wyrzucić piłkę za boisko, ale musi ona przejść przez siatkę.
Trzecia rzecz to z kolei piłki sytuacyjne w ataku. Jak wiadomo, że nie da się wyprowadzić mocnego ataku, nie ma sensu takiej piłki psuć. Trzeba poszukać miejsca na boisku przeciwniczek i zagrać tak, żeby maksymalnie im utrudnić wyprowadzenie kontry. Musimy ograniczyć błędy robione bezpośrednio w ten sposób. Przecież może da się jeszcze później taką piłkę zablokować, obronić, a może przeciwnik się pomyli – możliwości jest mnóstwo.
W trzech z pięciu sobotnich setów pana zespół od początku musiał gonić wynik. Czym mogą być spowodowane takie słabsze początki partii?
Zamiast się nad tym zastanawiać, odpowiem inaczej. Mój zespół bardzo fajnie reaguje w takich sytuacjach, bo nie ma paniki na boisku. Prowadziliśmy trzema punktami, zaczynamy przegrywać trzema punktami – trudno, nie ma rozpamiętywania. Nauczyliśmy się z tym żyć, tak po prostu bywa. Myślimy tylko o tym, żeby wygrać następną akcję. Jest to bardzo trudne, wymaga sporych umiejętności mentalnych. Z niektórymi dziewczynami trenujemy wspólnie już od ponad dwóch lat, więc da się tego nauczyć – spokojnie, bez paniki, czekamy na następną akcję, a co nam los przyniesie, zobaczymy. Najlepiej jest jeszcze wtedy od razu przystąpić do ataku zamiast czekać na łut szczęścia. Nie można się załamywać czy robić tragedii, jak komuś coś nie wyjdzie. Są oczywiście akcje, o które mam pretensje do dziewczyn, ale one doskonale wiedzą o co mi chodzi, bo jeżeli poświęcamy czemuś na treningach dużo czasu i uwagi, to po to, żeby w meczu nie robić w tym błędów. Widzę, że przy złym wyniku dobrze reagujemy i po prostu staramy się grać jak najlepiej.
Jak tym razem rozmawiał pan z zespołem w trakcie 10-minutowej przerwy?
Mamy taką zasadę, że jeśli wygramy drugiego seta, zostajemy na boisku, a jeśli przegramy, idziemy do szatni wszystko sobie wyjaśnić i chcemy coś zmienić. Po zwycięskim secie trzeba zaś utrzymać klimat meczu na sobie i wyciszenie w szatni nie służy. Taką przyjęliśmy zasadę.
Jaki główny pozytyw wyniesie pan ze spotkania z Developresem?
Jest to niezmiennie zaangażowanie, duch walki. W tym meczu co prawda on trochę falował, bo ciężko wznieść klimat na boisku na wyżyny przegrywając 1:8. Ale jeżeli idziemy równo, na styku z przeciwnikiem, ta koncentracja i waleczność są na zadowalającym dla mnie poziomie.
Już w piątek czeka was kolejne ligowe spotkanie, po drugiej stronie siatki stanie ostrowiecki KSZO. Co może być głównym zagrożeniem z jego strony?
Może nie co, ale kto – na pewno Joanna Kapturska. Z tego co zauważyłem, gra dosyć ostro w ataku i będziemy musieli ją powstrzymać. Oczywiście będziemy na to przygotowani. Kluczową rzeczą w tym spotkaniu na pewno okaże się zagrywka i przyjęcie, tutaj będzie się działo. Na pewno chcemy omijać Dorotę Ściurkę w przyjęciu. Dobrze tę dziewczynę znam, pracowałem z nią w Mielcu i w Łodzi, więc wiem, że ona w tym elemencie nie pęka i nie ma sensu na nią grać, co zresztą pokazują statystyki, bo regularnie notuje po 50% czy 60% w przyjęciu. Ale to nie jest żadna nowość ani tajemnica, to oczywiste rzeczy, na które wszyscy muszą uważać. Mogę sobie więc pozwolić na mówienie o nich, a szczegóły oczywiście uzgodnię już z zespołem (śmiech).
Jak zachęci pan kibiców do przyjścia w piątek do Łuczniczki?
Liczymy na to, że kibice licznie się zjawią. Zrobimy wszystko, żeby widowisko było jego godne. Fajnie jest grać przy dużej publiczności, a ta hala mała nie jest. Na ostatnim meczu z Legionovią czuliśmy wsparcie kibiców, co jest bardzo miłe i budujące. Im większa ich liczba, tym bardziej jesteśmy pozytywnie zmobilizowani, prosimy więc o przybycie!
Powrót do listy