Krzysztof Mecner: Legendy nie umierają
Polska siatkówka poniosła niepowetowaną stratę. W wieku 69 lat zmarł nasz najwybitniejszy siatkarz w historii – Tomasz Wójtowicz. Ten niezłomny na parkietach zawodnik przegrał walkę z trapiącą go od kilku lat chorobą nowotworową. Legendy jednak nigdy nie umierają.
Mnie jak pewnie wielu kibicom zawsze przede będzie się kojarzył z „montrealskimi nocami”, gdy wspaniała drużyna Huberta Wagnera zdobywała olimpijskie złoto, a ataki Wójtowicza wielokrotnie przesądzały o wygranych w igrzyskach olimpijskich. Był niekwestionowaną gwiazdą tej drużyny. W siatkówce zdobył niemal wszystko, co było do zdobycia. Był mistrzem olimpijskim i świata, czterokrotnym wicemistrzem Europy, a w siatkówce klubowej zdobył z włoskim Santalem Parma Puchar Europy. Został nominowany do siatkarskiego „Hallu Sławy”, a gdy w 2000 r. FIVB przeprowadzała wielki plebiscyt na siatkarza stulecia znalazł się w gronie ośmiu nominowanych najwybitniejszych graczy w historii tej dyscypliny.
W latach 70-tych ubiegłego stulecia wielu uznawało go za najlepszego siatkarza świata. Pamiętam wywiad z Hubertem Wagnerem w 1994 roku, gdy na 20-lecie zdobycia mistrzostwa świata w Meksyku, wspominaliśmy te wielkie chwile polskiej siatkówki. Wagnera pytałem m.in. czy jego zdaniem Wójtowicz był najlepszym siatkarzem świata. Sławny trener odrzekł – „Był najlepszym siatkarzem świata, ale… nie najbardziej potrzebnym mojej drużynie”. O trenerze Wagnerze niektórzy mówili, że miał szczęście iż do grupy już wybitnych polskich siatkarzy jakich przejął po igrzyskach w 1972 r. trafiła mu się taka „perełka” jaką był Wójtowicz. W 1973 r. Wagner zabrał go z reprezentacji juniorów grającej w mistrzostwach Europy i od razu wstawiał do pierwszej szóstki w seniorskiej reprezentacji, wiedząc, że ta inwestycja przyniesie wielkie owoce w przyszłości.
Mógł osiągnąć jeszcze większe sukcesy, ale na przeszkodzie stanęły kontuzje i polityczne zawirowania. Na igrzyska w 1980 r. pojechał z niewyleczoną kontuzją co miało wielki wpływ, że nasza kadra nie zdobyła na nich medalu. Przed kolejnymi igrzyskami w Los Angeles, gdy znów kadrę przejął Hubert Wagner, polskie władze podjęły decyzję o bojkocie tych igrzysk niwecząc marzenia Wójtowicza i jego kolegów o kolejnym olimpijskim finale. Po tej decyzji zrezygnował z gry w narodowej reprezentacji i już nie pojechał na zorganizowane w zastępstwie igrzysk zawodów zwanych „Igrzyska Przyjaźni”.
Karierę kontynuował we Włoszech, gdzie w latach 80-tych zaczynał się wielki boom na siatkówkę. Grał najpierw w Sassuolo, potem pozyskał go Santal Parma. W barwach tej drużyny wygrał PEMK w 1985 r. Był pierwszym Polakiem w zagranicznej drużynie, który sięgnął po to najcenniejsze w klubowej siatkówce trofeum. Rok później finał PEMK rozgrywano w Parmie, a Santal prowadził kolega Wójtowicza z drużyny mistrza świata z 1974 r. Aleksander Skiba. Drugim cudzoziemcem w Parmie był już osławiony Szwed Bengt Gustafsson. W finale Santal grał cudownie przez dwa sety z CSKA Moskwa, ale ostatecznie uległ słynnej rosyjskiej ekipie 2:3. Wójtowicz. Grał jeszcze w kilku innych włoskich klubach, a po powrocie mając grubo ponad 40 lat jeszcze wspomagał klub ze swego rodzinnego miasta Fryderyka Lublin. W Polsce grał w klubach w Lublinie, z Avią Świdnik zdobył sensacyjnie medal mistrzostw Polski w 1976 r., a drużynę prowadził jego ojciec, a grał w niej także brat Wojciech. Całą trójkę Wójtowiczów Wagner ściągnął potem do Legii, z którą starał się odzyskać dla stolicy mistrzostwo Polski.
Wójtowicz po zakończeniu kariery prowadził restaurację, potem na wiele lat związał się z telewizją Polsat, gdzie był nieocenionym komentatorem i ekspertem.
Był skromnym człowiekiem, bardzo przyjaźnie nastawionym do ludzi, niezwykle lubianym przez kibiców i ludzi ze środowiska siatkarskiego. Będąc redaktorem naczelnym „Magazynu Siatkówka” ilkanaście lat temu zorganizowałem plebiscyt dla Czytelników, na najwybitniejszą siatkarkę i siatkarza w historii. Wójtowicz wygrał go bezapelacyjnie, a w listach przychodzących do redakcji listach podkreślano wielką klasę siatkarza i człowieka, którego mimo upływu lat doskonale pamiętali nie tylko starsi kibice.
Anegdot związanych z Wójtowiczem i jego kolegami ze „złotej drużyny Wagnera” można opowiadać masę. Byli przecież uwielbiani na całym świecie, ze względu na dramaturgię spektakli jakie tworzyli, także za to iż pokonali w Montrealu ZSRR, który dominował niemal w każdej dyscyplinie sportu, a ich porażka w swej niemal „narodowej dyscyplinie” z Polską odbiła się głębokim echem w świecie.
Utkwiła mi w pamięci także rozmowa z Ramisem Samedowem, sławnym arbitrem z ZSRR. Podszedł do mnie na mistrzostwach świata kadetek w 1991 r. w Portugalii i zaczął właśnie pytać, co porabia Wójtowicz i inni nasi słynni gracze. On sędziował ten dramatyczny mecz w Montrealu Polska – Kuba, który kadrze Wagnera otworzył drogę do olimpijskiego finału. Jak stwierdził sędzia przy meczbolu dla Kuby nie był w stanie ocenić czy atak Kubańczyka był w boisku czy nie. „Bardzo lubiłem polskich siatkarzy i uznałem piłkę za autową, mam więc wielką zasługę w zdobyciu przez Polskę olimpijskiego złota”. Polacy mieli na jego pracę trochę inny pogląd, ale faktem jest, że sympatia innych zawsze się przydaje.
Trudno zawsze pogodzić się ze śmiercią tak wybitnego sportowca. Choć miał niewiarygodny talent, jak sam mawiał doszedł do szczytu głównie dzięki niesamowitej pracy na treningach. Dla wielu stał się punktem odniesienia dla ideału siatkarza. Wiele razy przecież patrząc na młodych graczy słyszałem od trenerów stwierdzenia „To talent na miarę Wójtowicza”. Ta legenda będzie trwać, mimo wielkiego smutku jaki pozostał w nas wszystkich.