Żegnaj Andrzej
Radość z awansu polskich siatkarzy do igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro, szybko została przyćmiona przez wiadomość o śmierci Andrzeja Niemczyka. Jednego z najlepszych trenerów w historii polskiej siatkówki, autora triumfów polskich siatkarek na mistrzostwach Europy w 2003 i 2005 roku. Trudno się pogodzić z tym faktem. Andrzej, który zawsze walczył do końca, przegrał walkę z wyniszczającą go chorobą.
Przeżyłem z nim wiele różnych chwil. Ceniłem go niezwykle, za osobowość i „dar od Boga” jaki miał prowadząc mecze. Nawet w pozornie beznadziejnych sytuacjach meczowych, nigdy się nie poddawał i często wychodził z tych opresji obronną ręką. Był takim „sportowym pokerzystą”, który nigdy nie bał się ryzyka.
Pamiętam jak opowiadał mi kiedyś o meczu jaki grał prowadząc jeszcze reprezentację RFN przeciw Włoszkom. Jego rozgrywająca Renate Riek jak to w siatkarskim zwyczaju pokazywała na palcach koleżankom jaką akcję rozegra. Włosi za boiskiem Niemiec posadzili jednego z członków sztabu szkoleniowego, który odczytywał te znaki i przekazywał swoim rodaczkom. Andrzej jednak błyskawicznie się w tym połapał, wziął czas. Umówił się z rozgrywającą co będą grać w kolejnych akcjach, a na palcach miała pokazywać zupełnie inne znaki. Po kilku kolejnych akcjach, Włoch podpatrujący te akcje opuścił swoje miejsce. Andrzej był wytrawnym pokerzystą i na boisku trudno go było „oszukać”.
Z chorobą jednak wygrać nie mógł. Nigdy nie zapomnę naszego spotkania na mistrzostwach świata siatkarek w 2002 r. rozgrywanych w Niemczech. Nie widzieliśmy się kilka ładnych lat, więc gdy go zobaczyłem w barze w hali niezwykle się ucieszyłem. Pogadaliśmy trochę i w pewnym momencie mówię „Chodźmy na papieroska”. Andrzej na to „Od roku nie palę, bo mam raka!”. Widząc moją przerażoną minę, odrzekł: „Co się tak na mnie patrzysz. Przecież jutro nie umrę!”.
Miałem z nim kilka śmiesznych historii. Na jednym z bankietów po mistrzostwach Polski, rozmawialiśmy o Zbigniewie Zarzyckim, jego bliskim przyjacielu i partnerowi z boiska z czasów gry w łódzkiej Anilanie. Akurat dwa dni wcześniej spotkałem się z mistrzem olimpijskim, który opowiadał mi jak w czasie pracy w Turcji jeździł przez Bosfor z Europy do Azji. Gdy coś napomknąłem Niemczykowi, wyskoczył na mnie. „Co ty opowiadasz, „Zuzu” nigdy w Turcji nie pracował. Mogę się z tobą założyć o flaszkę whisky”. Zakład stanął, a przecinał go sędzia Darek Jasiński. Zakład rozstrzygnęliśmy dzwoniąc do Zbigniewa Zarzyckiego. Po tym Darek Jasiński popatrzył na Niemczyka i powiedział „Co ty głupi jesteś? Z Mecnerem się zakładasz?”. Na co Niemczyk do niego „Nie mogłeś mi tego wcześniej powiedzieć?”.
Ostatni raz widziałem go w dniu finału mistrzostw świata polskich siatkarzy. Po zwycięskim meczu w „Spodku” z Brazylią, oblewaliśmy wiktorię naszych siatkarzy w kawiarni przy hali. Opowiadał mi wtedy zresztą o swoich problemach ze zdrowiem. Skończyliśmy spotkanie późno w nocy, Andrzej mieszkał w czasie mistrzostw w Sosnowcu, ale zaproponował mi podwiezienie do domu (samochód prowadził jego znajomy trener z Turcji, jeden z jego byłych asystentów). Odparłem „Masz nie po drodze, wrócę taksówką”. Andrzej na to wypalił „Ciebie Mecner to bym nawet na koniec świata zawiózł”. Nie powiem, że nie zrobiło mi się wtedy miło. Ale nigdy bym nie przypuszczał, że to nasza ostatnia wspólna podróż.
Widziałem w telewizji jego wypowiedź sprzed kilkunastu dni. Podpisywał swoją książkę i powiedział: „Przyjechałem, żebyście o mnie nie zapomnieli”. Z pewnością nigdy Cię nie zapomnimy.