Zazdrościmy Amerykanom
Gdyby mecz Polska – USA rozegrany na inaugurację turnieju finałowego World Grand Prix w Ningbo decydował o mistrzostwie świata i miał taki przebieg to chyba można by było jedynie wyć z rozpaczy. Polki miały wszystko w rękach, meczbole w górze i nie potrafiły tego wykorzystać. Mecz wygrała drużyna USA i muszę przyznać, że chyba każdemu postawa tej drużyny musi zaimponować. Widać było gołym okiem, że nic im nie wychodzi, że są fatalnie dysponowane. A jednak ani na moment „nie spuściły” głów i los im to wynagrodził.
Amerykanów nam ludziom wychowanym w innej kulturze trudno czasem zrozumieć. Ma rację Jerzy Matlak mówiąc o nich „że się nie stresują, a po prostu robią swoje” szykując się na igrzyska. Reszta jest mniej ważna, nawet mistrzostwa świata.
Od razu przypomniała mi się historia z mistrzostw świata grupy B w 1990 r. Wtedy rozgrywano takie mistrzostwa, będące jednocześnie kwalifikacjami do właściwych mistrzostw. Amerykanki nie były wówczas drużyną elity, ale już szykowały kadrę na igrzyska w Barcelonie. Polska skompletowała najsilniejszy w tamtych latach skład z Worek, Różańską, Rozpiórską, czy mamą dzisiejszej kadrowiczki Karoliny Kosek – Anną. Wygrana w tym meczu dawała Polkom awans. Prowadziliśmy 2-1 w setach i w kolejnym mieliśmy meczbola. Piłka została precyzyjnie wystawiona na skrzydło, leworęczna Rozpiórska huknęła ją jak z armaty i po obronie Amerykanek poleciała w trybuny. Nasz trener Edward Superlak wstał z ławki pakując się i myśląc, że jest po zabawie, tymczasem Amerykanka przepychając się między kibicami odbiła ją na parkiet, przerzuciły na Polską stronę i założyły skuteczny blok. Potem tak jak w Ningbo ograły nas w tie-breaku. A następnie zdobyły medal na mistrzostwach świata też rozgrywanych wtedy w Chinach. Amerykanie walczą zawsze do końca i czego jak czego, ale charakteru do sportu nie można im jednak odmówić.
Bard „Solidarności” Jacek Kaczmarski śpiewał kiedyś w jednej ze swojej piosenek „Stany Zjednoczone, to największe z wszystkich świata państw. Gdy z nim zaczniesz to już nie masz żadnych szans”. Bo choć to nacja nieraz nas Europejczyków irytująca swoim poczuciem wyższości, to pewnych cech na pewno powinniśmy im zazdrościć.
Jeden z naszych mistrzów olimpijskich – Zbigniew Zarzycki, prowadził dwadzieścia parę lat temu niemiecki zespół Hamburger SV, z którym dwa razy pod rząd zdobywał mistrzostwo RFN. Opowiadał mi kiedyś, że prezes klubu zachwycony sukcesami Amerykanów w siatkówce (to była epoka Karcha Kiraly’ego – obecnie II trenera żeńskiej kadry USA) postanowił mu sprowadzić amerykańskiego rozgrywającego. Poszedł po niego na dworzec i gdy zobaczył osobnika wysiadającego z pociągu już się „modlił” by to nie był ten kupiony rozgrywający. Niestety to był on. Na pierwszy trening przyszedł w bermudach i ze złotym zegarkiem na ręce. Po czym zaczął tłumaczyć Niemcom – było nie było mistrzom kraju i cenionym graczom w Europie – jak będą teraz grać. Zdumiony i zaciekawiony „Zuzu” aż usiadł z wrażenia na ławce i obserwował co się wydarzy. Oczywiście Amerykanin za dużego pojęcia o siatkówce nie miał i Zbigniew Zarzycki po tym treningu odesłał go do domu. Jednak postawa tego siatkarza mu zaimponowała. „Nic nie umiał, ale miał w sobie niewiarygodną pewność siebie i wiarę we własne umiejętności” – stwierdził. A to nie był wypadek odosobniony, taka jest mentalność Amerykanów.
I tej pewności siebie i wiary we własne siły można im tylko pozazdrościć, bo tego nauczyć się jest trudno, oni się z tym chyba rodzą. W wielu dramatycznych momentach nie tylko w sporcie, ta wiara w siebie, nie poparta nawet racjonalnymi przesłankami, przynosi im od lat sukcesy.
Żal mi polskich siatkarek, ale taki jest sport. Teraz właśnie będą potrzebowały wielkiej odporności psychicznej żeby otrząsnąć się po przegraniu „wygranego meczu”, aby ten turniej w Chinach nie przeszedł do naszej historii jako turniej zmarnowanej szansy.
Krzysztof Mecner