Sentymentalne spotkania
Przyjazd francuskiego wicemistrza kraju z Miluzy na mecz drugiej serii spotkań Europejskiej Ligi Mistrzów nie wywołał w Dąbrowie Górniczej niesamowitego zainteresowania, choć kibice mogli się czuć usatysfakcjonowani historycznym bo pierwszym zwycięstwem Enionu w tych prestiżowych rozgrywkach. Zwycięstwo zaskakująco zresztą gładkie, bo francuska drużyna zawiodła i nie pokazała w Polsce wielkiej siatkówce.
W Miluzie jest obecnie prawdziwa „polska kolonia”. Grają w tej drużynie doskonale w Polsce znane Dominika Sieradzan i córka naszego mistrza olimpijskiego z Montrealu – Anna Rybaczewski. Drugą trenerką w Mulhouse jest natomiast Teresa Worek, legenda polskiej siatkówki. Teresa rozegrała w barwach narodowych aż 273 spotkania w latach 1984-1995 i do niedawna była rekordzistką w ilości gier w drużynie narodowej (pobiła ją dopiero ostatnio Magda Śliwa grająca w Dąbrowie Górniczej).
Teresy Worek nie widziałem z 10 lat, a mam do niej szczególny sentyment, od niej jakby zaczęła się moja przygoda z wielką siatkówką. Jeszcze jako młody dziennikarz katowickiego „Sportu” przejąłem dyscyplinę z rąk starszego kolegi i pierwszym moim poważnym zadaniem było... wręczenie Pucharu „Sportu” i PZPS za wygranie rankingu na najlepszą polską siatkarkę w sezonie 1988/89. Ten ranking wygrała właśnie Worek, więc pojechałem do Słupska na wielki międzynarodowy turniej (trenerem naszej kadry był wówczas Janusz Badora) z udziałem Francji, Bułgarii, Węgier, Hiszpanii i Polski. W czasie tego turnieju wręczyłem Teresie Worek puchar i zrobiłem z nią okolicznościowy wywiad. Turniej wywarł na mnie zresztą znakomite wrażenie, tak iż nie żałowałem, że powierzono mi tak fajną dyscyplinę. W Słupsku zrobiłem także wywiad z Brigitte Lesage – wówczas jedną z najlepszych siatkarek w Europie i francuską reprezentantką polskiego pochodzenia Barbarą Sobowiec. Tej ostatniej może bym już nawet po 20 latach nie pamiętał, ale bodajże rok temu przypadkowo oglądałem film w którym główna bohaterka jest siatkarką. Jako ubarwienie były tam fragmenty spotkań ligowych we Francji i jedna z tych zawodniczek wydała mi się dziwnie znajoma. W końcowych napisach było podziękowanie dla siatkarek Racingu Paris wymienionych z imienia i nazwiska i jedną z nich była właśnie Sobowiec.
Wracając do Teresy Worek była ulubienicą nie tylko słupskich kibiców (z Czarnymi Słupsk wielokrotnie zdobywała mistrzostwo Polski i laury w europejskich pucharach). Mimo zaledwie 168 cm była niesamowitym talentem w rozegraniu, w dodatku kapitalną showmanką, potrafiącą precyzyjnie wystawić piłkę nawet główką i nogą. Z naszą reprezentacją sukcesów wielkich nie odniosła, ale to były inne czasy i inna siatkówka.
Z Czarnymi byłem na pamiętnym finale Pucharu Zdobywców Pucharów w Muenster w 1992 r. gdzie Czarni rywalizowały z gospodyniami, włoską Perugią (prowadził ją słynny dzisiaj Bernardinho) i drużyną z dawnego NRD ze Schwerina. W tej ostatniej drużynie na zmiany wchodziła mająca 39 lat jedna zawodniczka, a pozostałe miały po dwadzieścia parę lat. Na tamte lata to był ewenement. Gdy oglądaliśmy na trybunach w Muenster spotkanie w którym grała ta weteranka, siedząca obok mnie Teresa Worek stwierdziła: „Zobaczysz, że będę jeszcze dłużej grała”. I słowa dotrzymała. Po wyjeździe wiele lat grała we Francji (najdłużej w VBC Riom wspólnie z inną byłą słynną naszą reprezentantką Izabellą Szczypiórkowską), karierę kończyła po 40-tce w Szwajcarii. Karierę reprezentacyjną zakończyła na mistrzostwach Europy w 1995 r. w Holandii, gdzie wydawało się iż mamy świetny zespół, ale nie doczekaliśmy się sukcesu.
Po zakończeniu kariery na chwilę odeszła od siatkówki podejmując pracę na... poczcie. Bez ukochanej dyscypliny jednak długo nie wytrzymała. Gdy trenerką Miluzy została jej przyjaciółka Magali Magail i poprosiła ją o pomoc oczywiście nie odmówiła. „Pracuję od 6 rano do południa, rozwiozę listy, trochę się prześpię i idę na trening” – opowiadała mi w Dąbrowie Górniczej. Pod kierunkiem obu pań Mulhouse robi szybkie postępy, ale mecz w Dąbrowie wyraźnie im nie wyszedł. „Ale obciach” – stwierdziła, żegnając się ze mną po meczu. Szanse na awans Miluza jednak zachowała, choć my wierzymy, że Enion okaże się lepszy i awansuje do play off.
Po fatalnym początku dla polskich drużyn, już druga seria w europejskich pucharach jest zdecydowanie lepsza i miejmy nadzieję, że w kolejnych spotkaniach będzie jeszcze lepiej. Za Miluzę też zresztą trzymamy kciuki, bo w tej drużynie niemal połowa ekipy mówi przecież po polsku.
Krzysztof Mecner