Rafał Bała: Muszynianka – koniec pewnej ery
Z niemałym wzruszeniem przeczytałem ostatnio list, jaki dziennikarzom i sympatykom rozesłał klub Muszynianka. List otwarty, którego głównym punktem były podziękowania dla kibiców za lata wspierania zespołu.
I rzeczywiście, w Muszynie pod tym względem było jak w małżeństwie - na dobre i na złe. Nie słyszałem, żeby ktoś z fanów przez ponad dekadę występów w elicie obraził trenera, czy zawodniczki. A - obok euforii - były przecież także powody do rozżalenia po porażkach. Zapamiętam natomiast oddanie, z jakim w muszyńskiej hali się kibicowało. Mała miejscowość, lokalna społeczność, a więc ponadprzęciętna lojalność wobec drużyny. Bez chorobliwego patosu, za to ze sporą surowością jeśli chodzi o ocenę gry. No bo proszę mi wskazać w Muszynie kogoś, kto nie zna się na siatkówce! Dlatego często, siedząc w okolicy trybun w trakcie meczów można było usłyszeć rozmowy starszych panów, że trener powinien wstawić tę, albo inną zawodniczkę. Że ta powinna zaatakować w ten sposób, a ta skoczyć do bloku w innym tempie itd. A Bogdan Serwiński znosił to (niemal) zawsze ze stoickim spokojem. Podobnie jak uwagi ekspertów pod jego adresem, mówiące o braku predyspozycji do prowadzenia tak silnej ekipy, szczególnie w czasach, gdy Muszynianka zdobywała mistrzostwa Polski i grała w europejskich pucharach. Odpowiadał wtedy krytykom: „życzę wszystkim trenerom takich sukcesów, jakie są moim udziałem podczas pracy w Muszynie…”. I miał sporo racji, co oczywiście nie do końca wyjaśniało sprawę. Zawsze można było powiedzieć, że Serwiński miał skład, którego inni mogli tylko pozazdrościć.
Muszynianka wykorzystała w polskiej lidze kończącą się erę dominacji Nafty Piła i zmieściła się w kilkuletni okres – przed Atomem Sopot i Chemikiem Police – rywalizując z Winiarami Kalisz. W tamtych czasach płaciła siatkarkom relatywnie duże pieniądze, miała wiec w swoich szeregach takie gwiazdy jak: Joanna Mirek, Ola Jagieło, Mariola Zenik, czy Milena Rosner, a także solidne zagraniczne zawodniczki (Caroline Wensink, Debby Stam, czy Annę Rybaczewską). Pokonywała europejskie potęgi i… przegrywała ze słabeuszami. Ale przede wszystkim wniosła do polskiej ligi spore urozmaicenie. Niektórzy mieli pretensje, że winduje kontrakty, psując rynek. W kolejnych latach można było powiedzieć to samo o innych ekipach, a obecnie takie sytuacje traktowane są jako normalne – profesjonalny sport to w ogromnej mierze biznes.
Dziś to wszystko się kończy, wraz z rezygnacją Muszynianki z występów w najwyższej klasie. Trudno sobie bowiem wyobrazić, by rozgrywki młodzieżowe (a działania na tym poziomie zapowiada Bogdan Serwiński) przyciągnęły do hali takie tłumy jak Liga Siatkówki Kobiet. I by wywoływały podobne emocje. Jednak ta sytuacja będzie - wbrew pozorom - poważnym sprawdzianem dla lokalnej społeczności siatkarskiej, dla muszyńskich kibiców. Czy wciąż będą się interesować tą dyscyplina? Czy kadetki, juniorki będą mogły liczyć na ich wsparcie?
Porównanie może trochę nie na miejscu, a w każdym razie nie w tej skali, ale w Stanach Zjednoczonych właśnie siatkówka młodzieżowa (uczelniana) wywołuje dużo większe zainteresowanie niż... seniorska reprezentacja! Miałem okazję być na kilku turniejach finałowych Dywizji I NCAA w USA. W 2006 roku w Omaha (stan Nebraska) mecz finałowy kobiet oglądało z trybun 15 tysięcy osób, a kilka miesięcy temu w Kansas City rywalizację Nebraski z Florydą śledziło ponad 18 tysięcy kibiców! Kto wie, może już niedługo Amerykanie na uczelniane rozgrywki będą musieli wynajmować w całości takie hale jak 60-tysięczna w San Antonio w Teksasie, gdzie w 2005 roku podczas finałów NCAA korzystali „tylko” z 1/3 obiektu.
Marzy mi się, by siatkówka rzeczywiście była sportem numer 1 w naszym kraju. Ale do tego potrzeba nie tylko zapełnionych hal podczas meczów reprezentacji, czy wykupionych karnetów na ligowy sezon. Chciałbym, żeby – tak jak w krajach Beneluxu, czy na Wyspach Brytyjskich – zainteresowanie dyscypliną zaczynało się już na poziomie szkolnym. Żeby lokalne społeczności śledziły poczynania dziewcząt i chłopców w rozgrywkach międzyszkolnych, czy wojewódzkich. Ta młodzież ma sporo zapału, lecz musi też czuć wsparcie. Wtedy znacznie łatwiej będzie jej powiedzieć „tak”, kiedy nadejdzie czas podjęcia decyzji dotyczącej pozostania w siatkówce, albo wyboru innej drogi.
A Muszynie nie mówię „żegnaj”, tylko „do widzenia”. Chętnie za jakiś czas znów odwiedzę tę urokliwą miejscowość w Małopolsce, żeby sprawdzić, czy miłość do siatkówki przetrwała…