Rafał Bała: 10 lat temu odeszła Agata
10 lat to szmat czasu. Właściwie wszystko w życiu może się zmienić. Ale to nie jest wystarczający okres, by zapomnieć o dobrych ludziach. Takich jak Agata Mróz-Olszewska.
Na przełomie maja i czerwca 2008 było wiadomo, że jest źle. Agata leżała w szpitalu, tuż po przeszczepie. Wdało się zakażenie, a jej organizm był zbyt słaby, by zwalczyć bakterię. Mimo to walczyła, bo miała dla kogo. Kilka tygodni wcześniej urodziła Lilkę, która była spełnieniem jej marzeń. Przyniosła nadzieję, ale jednocześnie niepokój. Co będzie, jeśli się nie uda? Nikt nie chce zostawiać swojego dziecka, szczególnie tak maleńkiego.
Agata była dziewczyną rezolutną, pewną siebie, ale też szanującą innych. Kilka razy w życiu dostała szansę i wiedziała, że musi ją wykorzystać. Tak jak wtedy, gdy szła na pierwszy trening siatkarski w Tarnowie. Kiedy pojawiła się okazja do wyjazdu do Sosnowca i nauki oraz treningów w Szkole Mistrzostwa Sportowego; kiedy została kapitanem kadry kadetek, z którą zdobyła złoto mistrzostw Europy; kiedy w 2001 roku choroba zaczęła ustępować i pojawiło się światełko w tunelu, prowadzącym znów na siatkarskie boisko. Na razie drugoligowe, ale później na europejskie i światowe salony; kiedy w 2003 roku jechała na pierwsze seniorskie zgrupowanie kadry. Po chorobie, z niższej ligi. Znał ją doskonale trener reprezentacji, Zbigniew Krzyżanowski. Wiedział, ze jest nadzieją polskiej siatkówki. Zrezygnował jednak z prowadzenia drużyny i w trybie awaryjnym trzeba było szukać następcy. Wtedy pojawił się Andrzej Niemczyk i… oprócz starszych, doświadczonych kadrowiczek, ściągnął na zgrupowanie kilka siatkarek z "kajecika" Krzyżanowskiego. One już wcześniej były przewidziane do odmłodzenia kadry. Nie wszystkie zagrzały na dłużej miejsce w zespole. Ale Agata była wśród tych, które zostały - z pożytkiem dla siebie i dla reprezentacji.
Mam w swoim archiwum zdjęcie z 2003 roku, kiedy na podium w Ankarze unosi puchar za zdobycie mistrzostwa Europy. Mam fotkę z kolejnej imprezy, chyba kwalifikacji do Grand Prix, na której podczas rozgrzewki wygina długie ciało, spoglądając gdzieś wysoko. Mam zdjęcie z Pucharu Wielkich Mistrzyń w 2005 roku, po treningu w Japonii. Widać na jej twarzy ból, ale uśmiecha się mimo ogromnego zmęczenia. Kilka miesięcy wcześniej wyniki badań jej krwi nie były dobre. Pamiętam towarzyski turniej w Dąbrowie Górniczej, gdzie ważyły się losy Agaty: być albo nie być w mistrzostwach Europy. Ostatecznie, jedna z najlepszych wtedy środkowych Starego Kontynentu pojechała do Chorwacji i zdobyła drugie złoto. Na bankiecie po finale było sporo łez. Głównie szczęścia, ale i rozgoryczenia. Nie wiadomo co dalej? Czy uda się jeszcze grać na najwyższym poziomie, spełniać kolejne marzenia? W tym to najważniejsze, olimpijskie.
Nic więc dziwnego, że Agata goniła czas. Grała wtedy w czołowym polskim klubie, BKS-sie Bielsko-Biała. Ciągnęło ją jednak zagranicę, chciała nowych wyzwań. Dlatego, gdy pojawiła się propozycja z Hiszpanii, wyjechała do Murcii. Miała tam przyjaciółkę, Gosię Glinkę. Powinno być niby łatwiej, ale… W pięknym miejscu, gdzie słońce rozjaśnia każdy dzień i jest okazja do czerpania z życia garściami, choroba się nasilała. Agata albo przychodziła na treningi i szybko się męczyła, albo zostawała w domu i musiała odpoczywać. Znacznie dłużej niż jej koleżanki z drużyny. Wróciła do kraju. Wyszła za mąż za Jacka Olszewskiego, urodziła Lilkę, założyła rodzinę.
Mogła dokonać jeszcze więcej jako siatkarka, żona, matka. Ale nie dostała wystarczająco dużo czasu, żeby zdążyć ze wszystkim. Za to my mamy go sporo, by ją wspominać. Bo zasłużyła na pozostanie w naszej pamięci.