Mieszane uczucia
Po tegorocznej edycji World Grand Prix chyba każdy z polskich kibiców ma mieszane uczucia. Z jednej strony Polki w gronie najlepszych drużyn świata zaprezentowały się nieźle w wielu spotkaniach demonstrując przynajmniej fragmentami doskonałą siatkówkę. Z drugiej fatalnie pokpiły sprawę, bo miały ogromną szansę na medal w światowej konkurencji, czego Polkom nie udało się wywalczyć od Igrzysk Olimpijskich w Meksyku w 1968 r.
Gdyby ktoś nie śledzący na bieżąco siatkarskie wydarzenia oglądał inaugurujący mecz Polek w finale w Ningbo USA i po dwóch setach usłyszał, że Amerykanki pewnie wygrają turniej, a Polki zajmą ostatnie miejsce, pewnie by nie uwierzył. Od tego nieszczęsnego spotkania zaczęło się cała historia straconej szansy Polek. Trudno zrozumieć jak nasz zespół wypuścił z rąk zwycięstwo, grając kapitalnie niemal do samej końcówki trzeciego seta. Potem było jak zawsze, czyli w „kratkę”. Niezły, choć przegrany, mecz z mistrzyniami olimpijskimi Brazylijkami, fatalny mecz z Chinkami, cudowny z Japonią i znów trudny do zrozumienia występ z Włoszkami. Ten ostatni mecz znów głupio przegraliśmy, przez znaczną część będąc zespołem dużo lepszym od mistrzyń Europy. Ale jeśli w III secie psujemy dobrze wystawioną piłkę przy wyniku 23:23, a w IV prowadzimy 10:3 i trwonimy w dwóch ustawieniach przewagę – to na medal nie zasługujemy. Słabo w sumie grające w Ningbo siatkarki z Italii, ostatnim meczem z Polską zapewniły sobie brązowy medal Grand Prix. A nas ta porażka zepchnęła na ostatnie szóste miejsce. Jerzemu Matlakowi więc udało się jedynie wyrównać osiągnięcie Marco Bonitty z 2007 r. Szkoda...
Cenne na pewno jest zwycięstwo nad Japonią. Z tą drużyną zainaugurujemy mistrzostwa świata, a druga kolejna porażka z gospodyniami światowego championatu zostawiłaby na pewno trwały ślad. Tyle, że Japonki u siebie zwykle grają o klasę lepiej niż na wyjazdach, a w dodatku na początku turniejów, gdy mają jeszcze dużo sił, by grać swą precyzyjną jak zegarek siatkówkę, zawsze są groźniejsze. Ale wygrana z tym zespołem zawsze ma swoją wartość.
Nasza drużyna była dobrze przygotowana, bo widać było po poszczególnych siatkarkach możliwości, ale jakoś tych możliwości nie potrafiła pokazywać przez cały turniej, a tylko fragmentami. Cudownie grała Barańska, pozostałe miały momenty lepsze i gorsze. By liczyć się w walce o medale wielkich imprez, wszystkie nasze zawodniczki muszą grać na najwyższym poziomie. O sukcesach decydują – przy wyrównanym poziomie – niuanse i siła charakteru.
Starcie światowej czołówki wygrały Amerykanki co jest na pewno zaskoczeniem, bo z drużyny, która wywalczyła w Pekinie srebrny olimpijski medal, zostało ledwie kilka zawodniczek. Amerykanki rozpoczęły Grand Prix od dwóch porażek w turnieju w Gdyni z Polską i Niemcami. W kolejnych dwóch turniejach i w finałach w Ningbo nie zaznały już smaku porażki. Wygranie 11 spotkań z rzędu z ekipami światowej elity musi robić wrażenie. A przecież ta ekipa, jak wszyscy to podkreślają, jest przygotowywana nie z myślą o mistrzostwach świata, a kolejnych igrzyskach. Pisałem po meczu z Polkami o charakterze Amerykanów. I jak się okazało miałem trafne spostrzeżenia. Para McCutcheon-Kiraly to ludzie sukcesu. Czego się nie dotkną to zamieniają w złoto. McCutcheon dwa lata temu z męską drużyną USA wygrał Ligę Światową, teraz poprowadził amerykańskie dziewczyny do wygrania żeńskiego odpowiednika tych rozgrywek. To rzadki wyczyn.
Nie była w formie Brazylia, która przegrała dwa mecze i swą grą nie zachwycała. Wciąż pozostaje jednak kandydatem numer jeden do złota mistrzostw świata. Niczym nie zachwycały Chinki, zresztą Włoszki też. Przed rokiem na mistrzostwach Europy w Polsce grały o klasę lepiej. Wszystkie ekipy mówią, że ich celem są jednak mistrzostwa świata. Ale Grand Prix to nie turniej towarzyski i wyniki są też bardzo ważne.
Patrząc na to wszystko wniosek jest jeden. Medale na mistrzostwach świata będzie zdobyć bardzo trudno, ale też zdecydowanych faworytów nie ma, bo poziom się niesłychanie wyrównuje.
Do mistrzostw jeszcze sporo czasu, w naszej grze można na pewno wiele poprawić. Naszą reprezentację stać na wiele, ale to musi jeszcze udowodnić na parkiecie. Mieszane uczucia będą nam więc zapewne towarzyszyć do samych mistrzostw. Wielka nadzieja z jednej strony i wielki niepokój z drugiej. Bo jasnej odpowiedzi na szanse Polek w mistrzostwach świata turniej w Ningbo nam nie udzielił.
Krzysztof Mecner