Kolejny kolos?
Wiele wskazuje na to, że już w następnym sezonie dwójce drużyn „rządzących” ostatnio rozgrywkami ekstraklasy kobiet może przybyć bardzo groźny rywal. W I lidze zdecydowanie przewodzi bowiem zespół sopockiego Trefla, a właściciele klubu nie ukrywają iż chcą stworzyć w kobiecej lidze siatkarską potęgę na wzór męskiej drużyny Skry Bełchatów.
Odkąd w Polsce upadł komunizm niełatwo znaleźć pieniądze na właściwe funkcjonowanie drużyny, która mogłaby walczyć o trofea nie tylko w Polsce jak i zagranicą. Warto porównać tabelę ligową sprzed 20 lat z obecną. Z dwunastki drużyn które wówczas występowały w kobiecej ekstraklasie do obecnych czasów przetrwały w ekstraklasie zaledwie trzy ekipy: BKS Stal Bielsko-Biała, Gedania Gdańsk i Stal Mielec. Tak w zasadzie to z dawnych potęg jedynie bielski klub potrafił przystosować się do nowych warunków i przez te 20 kolejnych lat w zasadzie zawsze walczył o czołowe miejsca w naszej lidze. W zapomnienie poszły takie znakomite drużyny jak Płomień Milowice, Czarni Słupsk, AZS AWF Warszawa, Kolejarz Katowice czy ŁKS i Start Łódź, które albo rozwiązano albo zmieniono profil działalności. Próbowała odbudować przeszłość Wisła Kraków, ale na nadziejach się skończyło.
Ciekawsze są przypadki kolejnych lat, pojawiały się kluby-efemerydy, które pojawiały się w lidze, narobiły zamieszania i znikały. Pierwszym takim klubem był Chemik (potem ARS Komfort) Police, który w 1993 r. skupił wiele czołowych polskich siatkarek (z Małgorzatą Niemczyk na czele) i szybko zdobył Puchar Polski (jako zespół serii B), a następnie dwa tytuły mistrza kraju w 1994 i 1995 r. Potem tak szybko jak się pojawił znikł z krajowej czołówki.
Jeszcze krótszą historię miał andrychowski Dick Black, klub w którym pracował Jerzy Matlak, a nawet Hubert Wagner. „Mieszał” w lidze przez dwa lata 1997-1998 zdobywając dwa wicemistrzostwa kraju i Puchar Polski, po czym został rozwiązany.
Dłuższy żywot miało kaliskie Augusto. Mistrz Polski 1997 i 1998 r. też nieoczekiwanie wypłynął na szerokie wody. W przeciwieństwie do dwóch poprzednich klubów jednak nie zniknął po wycofaniu się głównego sponsora, znajdując innych i cały czas utrzymując się w krajowej czołówce. Jeszcze w 2007 r. wywalczył przecież jako Winiary Kalisz mistrzostwo, ale w ostatnich latach i ten ośrodek nie wytrzymał finansowo i spadł w ligi.
Teraz pojawia się kolejny klub... znikąd, bez żadnej siatkarskiej przeszłości. Wydaje się jednak, że szansa na stworzenie w Sopocie stabilnej i silnej drużyny jest dużo większa niż w przytoczonych wyżej przypadkach. Władze klubu zapewniają o stabilności finansowej, a nadzór nad projektem powierzono Konradowi Piechockiemu – prezesowi Skry Bełchatów. Na Skrze wzoruje się bowiem Trefl i to jest chyba wzór znakomity. Plan jest taki by żeńska drużyna Trefla Sopot za kilka lat była taką siatkarską potęgą jak w męskiej lidze drużyna z Bełchatowa. Powstaje nowa hala, a kibice znad Morza od dawna tęsknią za tym, żeby mieć drużynę na najwyższym poziomie.
Projekt niezwykle ambitny, ale rokujący duże nadzieje. Wypada mieć jedynie nadzieję, że działaczom z Sopotu nie zabraknie cierpliwości, konsekwencji w działaniu, a może wtedy doczekamy się kolejnego zespołu, który będzie zdolny odnosić sukcesy także w europejskich pucharach.
Jako mieszkaniec Katowic (od 35 lat) ubolewam, że na Śląsku od dawna nie ma solidnego klubu żeńskiej siatkówki. Kiedyś mieszkałem między Kolejarzem i Azotami, a do obu hal miałem może z kilometr. Za miedzą był ciut wcześniej Płomień. Dziś by zobaczyć w akcji kobiecą ekstraklasę muszę jeździć do Bielska, a poza BKS nie ma w pobliżu znaczącej drużyny. Wiązano w poprzednim roku nadzieje z chorzowskim Sokołem, ale na nadziejach się skończyło. Nie tracę jednak nadziei, że podobnie jak w Sopocie znajdą się chętni zbudować i tu siatkówkę na wysokim poziomie. Bo to trochę wstyd by najludniejszy region w Polsce nie potrafił nawiązać do chwalebnej przeszłości. Ta uwaga dotyczy zresztą nie tylko siatkówki. Póki co należy trzymać kciuki za Sopot i życzyć powodzenia w ambitnym przedsięwzięciu.
Krzysztof Mecner