Jest potencjał
Ze sporymi nadziejami, ale też z dużymi obawami czekaliśmy na pierwsze mecze „o punkty” naszej kobiecej reprezentacji, która w miniony weekend w Gdyni zainaugurowała start w tegorocznej edycji World Grand Prix. Nadzieje dawała niezła gra w meczach towarzyskich, dwukrotne pokonanie mistrzyń świata Rosjanek zawsze ma dużą wartość. Obawy wynikały raczej z doświadczeń z poprzednich lat, gdy zawsze te pierwsze turnieje, zwłaszcza grane na polskich parkietach były w wykonaniu Polek najsłabsze. Z tą „tradycją” dziewczyny Jerzego Matlaka wreszcie w Gdyni zerwały.
Polki zgarnęły „całą pulę” dziewięciu punktów i po pierwszym weekendzie rozgrywek zajmują fantastyczne drugie miejsce, minimalnie ustępując w tabeli jedynie Chinkom. Tylko Polska i Chiny bowiem pozostały w tych rozgrywkach niepokonane. W walce o pięć miejsc premiowanych grą w turnieju finałowym nasza drużyna zresztą prowadzi, bo Chiny jako gospodarz i tak mają zagwarantowany start w decydującej o medalach rozgrywce. Porażki zanotowały tak słynne zespoły jak mistrzynie olimpijskie Brazylijki, finalistki ME Włoszki czy Holenderki. Na tym tle te zwycięstwa naszej drużyny robią jeszcze większe wrażenie.
Oczywiście trudno popadać w euforię, bo do końca eliminacji jeszcze daleko, ale szansa na drugą w historii grę w finałowym turnieju jest ogromna. Tym bardziej, że w kolejnych dwóch turniejach też mamy rywali, z którymi jeśli utrzymamy poziom gry powinniśmy punktować. Dla mnie w Gdyni najcenniejsze było to pierwsze zwycięstwo nad Niemkami, bardzo niewygodnym rywalem, zawsze groźnym. Ten sukces z pewnością dodał wiary drużynie i dzień później łatwo rozprawiły się z Dominikaną. W meczu z USA z kolei potrafiły odwrócić losy meczu mimo, że gładko przegrały pierwszego seta, a w drugim rywal prowadził 24:20 i miał masę setboli. To świadczy, że nasza drużyna ma silny charakter i potrafi walczyć do końca nawet w pozornie beznadziejnych sytuacjach.
Pokonanie drużyny USA to na pewno najcenniejsza zdobycz, bo to było nie było wicemistrzynie olimpijskie z Pekinu. Fakt, że z olimpijskiej drużyny do Gdyni przyjechało ledwie kilka siatkarek, a McCutcheon i Kiraly pokazali nam praktycznie zupełnie nowy zespół, nie umniejsza jednak sukcesu Polek. W USA siatkówka kobiet stoi zawsze na wysokim poziomie, ale Amerykanie pracują zupełnie innym systemem niż reszta świata. Dla nich liczą się głównie igrzyska olimpijskie i z pewnością w Londynie będą się liczyć w walce o medale.
Mecze w Gdyni pokazały, że ogromny potencjał drzemie w naszym zespole. Wbrew pozorom na każdej pozycji trener Matlak ma spory wybór i może w zależności od rywala dobierać siatkarki. Na pewno powrót do kadry Katarzyny Skowrońskiej to ogromne wzmocnienie. Mamy dobre rozgrywające, świetnie spisujące się środkowe. Kluczem może być przyjęcie zagrywki. Barańska grała w Gdyni wyśmienicie, w ostatnim meczu z USA wielu przekonała do siebie Karolina Kosek, ciekawy jest też eksperyment z Joanną Kaczor na tej pozycji. O to przyjęcie baliśmy się najbardziej, ale w sumie nasze siatkarki odpowiedzialne za ten element radziły sobie z nim bez wielkich problemów. A w perspektywie mistrzostw świata i na tej pozycji konkurencja powinna być duża. Powrót do kadry zapowiedziała Aleksandra Jagieło, nie tracimy nadziei, iż Małgorzata Glinka – ikona naszej żeńskiej siatkówki – jeszcze przemyśli sprawę i podejmie kolejne wyzwanie. Co jednak też cieszy, jest sporo młodych siatkarek które czekają na swoją szansę. Gra w takich turniejach jak Grand Prix to doskonała szkoła.
Teraz przed polską drużyną turniej w Japonii w najbliższy weekend, gdzie będzie okazja do zetknięcia się z szybką grą drużyn azjatyckich: Tajwanu i Japonią oraz kolejna konfrontacja z Niemkami. Jeśli Polki wygrają przynajmniej dwa z tych trzech spotkań to nie sądzę, by ktoś był w stanie im wydrzeć miejsce w finale Grand Prix. Po turnieju w Gdyni polscy kibice na pewno nabrali optymizmu i wierzą w kolejne zwycięstwa drużyny narodowej. Potencjał tej ekipy jest naprawdę bardzo duży.
Krzysztof Mecner
Powrót do listy