Era po Karpolu
Drużyna Związku Radzieckiego, a potem Rosji odegrała w historii mistrzostw Europy w siatkówce kobiet najważniejszą rolę. Rzadko kiedy od pierwszych mistrzostw rozegranych w Pradze w 1949 r. znajdowała pogromców. Do legendy przeszedł zwłaszcza trener Nikołaj Karpol. W latach 1989-2001 pod jego kierunkiem najpierw ZSRR, a potem Rosja sześć razy zdobywała tytuł najlepszej drużyny Starego Kontynentu i tylko raz w 1995 r. przegrała mistrzostwa, gdy pokonały ją Holenderki. Od 2001 r. jednak Rosja już w ME tej najważniejszej roli nie odgrywała, zadawalając się jedynie okazjonalnie brązowymi medalami. Karpol odszedł po igrzyskach w Atenach, i od tej pory Rosja grała dobrze „tylko” w mistrzostwach świata, gdyż zdobyła dwa tytuły w 2006 i 2010 – przegrywając z kretesem pozostałe ważniejsze imprezy.
Teraz Rosjanki jednak przypomniały o swojej sile i zdobyły mistrzostwo Europy w znakomitym stylu. Ich półfinałowe zwycięstwo nad Serbią zrobiło na wszystkich wielkie wrażenie. Nawet może nie tyle sam fakt wygranej, ale styl w jakim pokonały głównego faworyta mistrzostw. Na Rosjanki mało kto stawiał przed rozpoczęciem turnieju. Tym bardziej, że po igrzyskach w Londynie nie gra już w kadrze Jekaterina Gamowa, która dotąd była najważniejszym ogniwem „sbornej”. Jak się wydaje Rosjanki nie walczyły ze wszystkich sił o awans do finału World Grand Prix, skupiając się na przygotowaniu najwyższej dyspozycji na finały mistrzostw Europy. To trenerowi Jurijowi Mariczewowi w pełni się udało. Rosyjska siatkówka święci ostatnio wielkie triumfy. Ciekawe czy po „erze Karpola” będziemy mieć kolejną erę dominacji w Europie Rosjanek.
Srebro zdobyły Niemki z Małgorzatą Kożuch w składzie, co nie jest niespodzianką. Niemki były w finale także dwa lata temu, a cztery lata temu przegrały z Polską mecz o brąz. Ten zespół cały czas prezentuje się solidnie, choć pewnie po cichu liczył na złoto, bo przecież grał na własnych obiektach.
Największą sensacją jest jednak z pewnością zdobycie medalu przez Belgię. Tego z pewnością nikt nie oczekiwał. To w ogóle pierwszy wielki międzynarodowy sukces belgijskiej siatkówki. Belgia dotąd kojarzyła się z sukcesami drużyn klubowych (np. Noliko Maaseik), a od lat mówiło się wiele o tym, że konflikty narodowościowe między Flamandami i Walonami przeszkadzają w stworzeniu silnych reprezentacji. Teraz ten mit upadł, a gdyby Belgijki zachowały więcej „zimnej krwi” z pewnością mogłyby grać w finale. Prowadziły przecież 2:0 w półfinale z Niemkami i miały wysoką przewagę w następnym secie. I tak jednak sukces tej ekipy jest ogromny. Za dwa lata Belgia będzie współgospodarzem mistrzostw i już teraz można ją chyba będzie zaliczyć do faworytów kolejnych mistrzostw.
Najbardziej rozczarowana jest pewnie Serbia. Przyjechała w roli faworyta po medalu w World Grand Prix, a wyjeżdża z pustymi rękami. Serbki do półfinałów grały dobrze, ale po laniu jakie dostały od Rosjanek chyba siadła im psychika, co jest dość typowe dla drużyn z krajów bałkańskich. Ten doświadczony i ograny zespół w decydujących momentach mistrzostw kompletnie zawiódł.
Zapewne rozczarowane wracają z tych mistrzostw także silne reprezentacje Włoch czy Turcji, które nie dotarły do półfinałów, choć miały przecież wielkie aspiracje. O naszej reprezentacji napisano już wiele i chyba tylko trzeba jak najszybciej zapomnieć o tym sezonie reprezentacyjnym i wziąć się do solidnej pracy. Przykład Belgijek, które z roli „kopciuszka” europejskiej siatkówki w krótkim czasie przemieniły się w „księżniczki” jest wymowny. Za dwa lata będziemy musieli po raz pierwszy od lat grać w kwalifikacjach do ME. To też niestety efekt nieudanych mistrzostw. Po latach dobrych wyników tym razem musimy przełknąć gorycz porażki. Taki jest jednak sport.
Krzysztof Mecner