Brazylia na tronie
Siatkarki Brazylii wygrały 21. World Grand Prix odzyskując tytuł w tej imprezie po czterech latach przerwy. Przewaga mistrzyń olimpijskich nad resztą drużyn w turnieju finałowym była ogromna. W pięciu spotkaniach podopieczne Jose Roberto Guimaraesa nie przegrały nawet seta. Srebrny medal zdobyły Chinki, które wygrały fazę interkontynentalną. Brązowy medal przypadł drużynie Serbii. Ta ostatnia potwierdziła, że będzie wielkim faworytem rozpoczynających się za kilka dni mistrzostw Europy.
Układ sił w światowej czołówce w roku poolimpijskim zbytnio się nie zmienił. Brazylia była faworytem tegorocznej Grand Prix, tym bardziej, że regularnie wygrywająca te rozgrywki od 2010 r. drużyna USA została gruntownie zmieniona. Amerykanki znakomicie grały w fazie eliminacyjnej, gdzie przegrały zaledwie jeden mecz. W finale wyszedł jednak brak doświadczeniu wielu siatkarek w wielkich imprezach. Drużyna amerykańska wygrała tylko jeden mecz i to mimo wszystko jest największa niespodzianka, gdyż po tym co pokazywały wcześniej uważano je za kandydatki do złota. To był też pierwszy wielki światowy turniej, w którym w roli pierwszego trenera prowadził ten zespół legendarny Karch Kiraly. Najlepszy siatkarz w historii dyscypliny musiał jednak przełknąć gorzką pigułkę i jego nowy zespół nie podołał zadaniu. W USA jednak wszystko jest nieważne, liczą się tylko igrzyska olimpijskie. Każda impreza „po drodze” jest tylko elementem przygotowawczym dla drużyny. Ten sezon Kiraly poświęcił na sprawdzenie wielu mało znanych na świecie siatkarek. Ciekawe jest tylko czy ta drużyna będzie w takim składzie szykować się do Rio, czy też wrócą do kadry słynne i utytułowane zawodniczki.
Brazylia przeszła znacznie mniejszą wymianę zawodniczek i to było widać. Wygrała World Grand Prix po raz dziewiąty, po raz szósty pod kierunkiem Jose Guimaraesa. Wcześniej trzy razy do triumfu poprowadził kobiecą reprezentację Bernardo Rezende, który od 2001 r. prowadzi męską drużynę. Obaj słynni brazylijscy szkoleniowcy kompletują wciąż sukcesy, lecz na obu ciąży też wielka presja. Wszyscy w Brazylii czekają przecież na igrzyska w Rio de Janeiro, gdzie porażek kibice by im nie wybaczyli. Mówił o tym po turnieju Jose Guimaraes, podkreślając jak wielka presja ciąży wciąż na jego drużynie. Jak na razie Brazylijki radzą sobie z nią znakomicie, czego finałowy turniej był doskonałym potwierdzeniem.
Z dobrej strony pokazały się Chinki, gdzie do pracy z kadrą narodową wróciła Lang Ping. Słynna „Jenny” była wielką siatkarką (m. in. mistrzostwo olimpijskie w Los Angeles), ale także jako trenerka miała wielkie sukcesy. W tej roli zdobyła przecież dwa srebrne medale olimpijskie (w 1996 r. z Chinami i w 2008 r. z USA). Widać efekty jej pracy z drużyną narodową i z pewnością w najbliższych latach Chinki będą znów walczyć o zaszczyty. Nieco słabiej spisała się Japonia. Po gospodyniach spodziewano się więcej, bo przecież miały spore sukcesy w ostatnich latach. Teraz u siebie wygrały tylko jeden mecz.
O brązowy medal walczyły drużyny europejskie, czyli Serbia i Włochy. Lepsza była Serbia, ale i Włoszki z dobrej strony pokazały się w tym turnieju finałowym. Obie drużyny niemal z marszu przystąpią do gry w mistrzostwach Europy, co z pewnością będzie dla nich małym problemem. Z pewnością jednak w finałach mistrzostw Starego Kontynentu będą walczyć o najwyższe lokaty.
Ten turniej finałowy World Grand Prix w Sapporo był ciekawy. Poza meczami z udziałem Brazylijek inne mecze były niezwykle zacięte i wyrównane. Poziom jest wysoki, a z pewnością gdy w przyszłym roku będą mistrzostwa świata drużyny będą grać jeszcze lepiej. Patrząc na te najlepsze zespoły trudno się oprzeć wrażeniu, że światowa czołówka nieco nam uciekła. My tej edycji World Grand Prix z pewnością mile wspominać nie będziemy i ze sporym niepokojem czekamy na start naszej reprezentacji w mistrzostwach Europy. Może po nich polskim kibicom nieco poprawią się humory, na co oczywiście bardzo liczymy.
Krzysztof Mecner